Wednesday, December 31, 2008

„Moralnie niegodziwe” niepokalane poczęcie...

"Wszelkie formy zapłodnienia poza organizmem matki - zapłodnienia in vitro - są moralnie niegodziwe" – ogłosił w Dniu Świętej Rodziny metropolita krakowski, Kardynał Stanisław Dziwisz. Jego słowa rozbrzmiewały w kościołach całej Polski, odczytywane z nabożeństwem, świętym oburzeniem i troską o zdrowie moralne tych, którzy i tak z moralnością mają na bakier i wedle zasług w swoich grzesznych życiach strąceni zostaną do piekieł i nie dane im będzie przebaczenie i rozgrzeszenie Dobrego Boga, ale póki co... sieją zgorszenie pośród nieskalanych grzechem dobrych katolików.

Więc, w Imię Boga! należy tychże przestrzec, a pośród nich parlamentarzystów, którzy „zgodnie ze swoim sumieniem” - a jakże! - „powinni bronić godności aktu poczęcia życia ludzkiego i jego istnienia, a nie szukać kompromisów, na które nie ma miejsca w dziedzinie moralności”! Parlamentarzyści zostali ostrzeżeni! O ich zbawienie walczy Święty Za Życia Gowin, którego bladość lica dowodzi, jak wyczerpująca to walka. Ale zwycięży! Razem z Kardynałem Dziwiszem i całym Episkopatem.

In vitro sprzeciwia się również godności ludzkiej, zarówno rodziców, jak i poczętego dziecka, ponieważ dziecko zostaje powołane do życia poza aktem małżeńskim jako znakiem wzajemnej miłości”. Nie powinnam pytać, co Kardynał ma na myśli, mówiąc o „akcie małżeńskim”, bo jako zupełnie wykluczona z dyskusji, nie mam prawa głosu, ale...? Czy chodzi mu o akt seksualny, legalne spółkowanie między mężem a żoną? A jeśli w wyniku nielegalnego, chamskiego i obrzydliwie zwierzęcego bzykanka między niewiernymi zrodzi się dziecię? A jeśli zrodzi się nawet w wyniku legalnego, ale bez miłości, albo w wyniku legalnego, ale z użyciem siły, czyli gwałtu? Oczywiście, z tym nie dyskutuję, zgwałcona żona zachowa swą godność, bo to żona i od tego jest! Zresztą – to kobieta – nie zawracajmy głowy Kardynałowi.

A dziecię? Cóż za pytanie? Pewnie, że zachowa swą godność – gwarantuje mu to kościół, bo nie zostało powołane do życia poza aktem małżeńskim. Nawet bite i maltretowane zachowa godność – zawsze przecież może się schronić pod łaskawym dachem kościoła, który opatrzy jego rany, te fizyczne i te duchowe, nakarmi, ubierze z datków wiernych i wyedukuje, a oprawcę wskaże palcem z ambony i napiętnuje, a on padnie krzyżem przed Kardynałem i obieca poprawę, i zadana mu zostanie pokuta, 1000 zdrowasiek, i zostanie rozgrzeszony! I wróci do kolebki wiary, domu rodzinnego, i walnie pięścią w stół, lub w coś innego równie nieistotnego, bo marmurowa posadzka w kościele była zbyt zimna.

Kościół głosi, że ludzkie życie jest święte i nienaruszalne, ponieważ jego źródłem i celem, do którego zmierza, jest Bóg. Życie ludzkie, które już zaistniało, ma prawo do dalszego rozwoju zgodnie ze swoją naturą, i dlatego niszczenie go jest zawsze niemoralne” - grzmiał metropolita krakowski. Nie wiedziałam, że źródłem i celem mojego i moich dzieci życia, do którego zmierzamy, jest Bóg, choć zgadzam się, że niszczenie życia jest zawsze niemoralne. Pełna pokory, biorę pod uwagę fakt, iż należę do podgatunku ludzi niewierzących, a pośród nich jeszcze do podgatunku podgatunku rodzaju żeńskiego, do tej pory jednak byłam przekonana, że źródłem mojego i moich dzieci narodzin była miłość, a celem naszego istnienia jest "godne" życie w poszanowaniu nas samych, naszych bliskich i wszystkich ludzi na świecie, niezależnie od płci, rasy, wyznania, wykształcenia, preferencji seksualnych, stanu zdrowia i portfela. Tak jakoś nieopatrznie zinterpretowałam sobie 10 przykazań boskich...

O, ja biedna – nieoświecona! Z przerażeniem i smutkiem w sercu patrzę na ofiary kolejnej wymiany ognia między Palestyńczykami i Żydami, a przecież nie w tę stronę powinny być zwrócone moje oczy.

W dodatku... mam jeszcze jeden dylemat... Jak moi bracia, Polacy – katolicy, poradzą sobie teraz z problemem niepokalanego poczęcia?

Monday, December 15, 2008

Monday, November 24, 2008

Manipulacja?

Zietgeist - film z podpisami polskimi
warto zobaczyć
http://video.google.com/videoplay?docid=-7272067045824630529&hl=en

Saturday, November 22, 2008

Wednesday, November 19, 2008

Fajny film wczoraj widziałam....

... już na początku jest fajnie, kiedy Ozzy Cox (łysy Malkovich z ptasią twarzą) jest wylewany z pracy (CIA), że niby alkoholik, i wrzeszczy: Co tu jest kurwa grane? Komu nie wlazłem w dupę?, a potem jeszcze do jednego z inkwizytorów strzela gadkę: Przecież ty jesteś Mormonem! Dla ciebie każdy jest alkoholikiem! W każdym razie Ozzy się obraża i rzuca pracę, a bez pracy jest zupełnie bezwartościowy, głównie dla swojej żony (Swinton), która zresztą nawet z pracą go nie uważa i puszcza się seksualnie z agentem ministerstwa skarbu, Clooney'em (on jest średnio rozgarnięty, ale z poczuciem humoru, a jego żona jest wziętą autorką bajek), który zawsze ma przy sobie broń, ale nigdy się nią nie posłużył, i po każdym seksualnym ekscesie musi pobiegać, no i ta żona, żona Malkovicha) natychmiast zaczyna pomyśliwać o rozwodzie, bo Ozzy nie ma pracy, a jej prawnik daje jej wskazówki, jak to zrobić, bo to jest prawnik amerykański. O czym myśli facet bez pracy, z przeszłością w CIA? Ależ oczywiście – o napisaniu książki! A na czym ją zapisuje? Na dysku komputera. Tymczasem Swinton zbiera wszelkie „przeciw” już prawie byłemu mężowi, również te wszystkie przeciw z jego kompa. No i potem jedna z takich płytek, wypadając na podłogę, zawierusza się w fitness klubie, gdzie wpada w ręce brata Pitta, fajnego amerykańskiego chłopaka i jego koleżanki McDormand, umawiającej się via internet z facetami, którzy powinni mieć poczucie humoru, ale go nie mają (ona śmieje się jak wielbłąd, a oni nie, po jednej takiej scenie w filmie, bo chodzą do kina)... no i jeszcze McDormand marzy o rozlicznych operacjach plastycznych, które są jej niezbędne do dalszego życia, bo ona ma wielką dupę, a właściwie to ma mieć, i obwisłe ciało na ramionach i brzuchu, i kurczęcie łapki itd., ale ubezpieczenie nie chce jej zapłacić... no i ona płacze i potrzebuje pieniędzy. Acha, ona się nazywa Jakaśtam Lubecka i automaty telefoniczne w ubezpieczalni jej nie rozumieją, jak mówi AGENT... No i brat Pitt i Lubecka chcą zarobić na informacjach zawartych na płytce... Malkovich wrzeszczy im, żeby spadali i jeszcze rozkwasza Pittu nos, i oni, brat i Lubecka, się wściekają i idą do ruskiej ambasady, aby spieniężyć tajny materiał... Ruskowi szczęka opada... A potem to Lubecka trafia przez internet na Clooneya, no i jest tak fajnie!!!!, jeszcze fajniej niż do tej pory...

Koniecznie trzeba zobaczyć!

Tajne przez poufne

reżyseria Ethan Coen , Joel Coen, scenariusz Ethan Coen , Joel Coen, zdjęcia Emmanuel Lubezki, muzyka Carter Burwell


Złota myśl: Mężczyzna ma "przystojność" w twarzy... nawet jak jest bratem Pittem albo Clooneyem.


Monday, November 17, 2008

90. rocznica odzyskania niepodległości...

Parę dni temu, 11 listopada, Polacy obchodzili 90. rocznicę odzyskania niepodległości. 90 lat temu ogłoszono „całkowite, polityczne i obywatelskie równouprawnienie wszystkich obywateli bez różnicy pochodzenia, wiary i narodowości”. Cały naród się cieszył, choć jakaś mniej więcej połowa narodu została w tej formule pominięta. Ale – stało się! Przeoczenie zostało naprawione, dzięki czemu za parę dni, 28 listopada, przypada również 90. rocznica wydarzenia, które dla nas, kobiet, jest najważniejszym wydarzeniem w dziejach polskiego ruchu kobiecego; tego dnia kobiety polskie uzyskały pełnię praw wyborczych.

Od tego momentu Polki zaczęły korzystać z czynnego prawa wyborczego, pomimo jednak na ogół wysokiej frekwencji wyborczej, przez następne lata ich aktywność w życiu politycznym była raczej mizerna i mało znacząca.

Na łamach kobiecego czasopisma „Bluszcz” (reaktywowanego niedawno) komentowano ten problem następująco: „w sprawach polityki nie istnieje solidarność kobieca. W charakterze członków ciała ustawodawczego Polki nie potrafią zaznaczyć właściwie kobiecego stanowiska”, a także „O ile kobiety nie korzystają z czynnego i biernego prawa wyborczego, a więc z praw politycznych, o tyle nie będą mogły przeprowadzić swych postulatów społecznych”.

Oczywiście, z czasem kobitki uaktywniły się, przestały być apolityczne, ale też nie czarujmy się – zdecydowanej większości polityka kompletnie nie interesowała, ponieważ zdecydowana większość uważała, że polityka to rzecz męska. Ale... te, które się uaktywniły zaczęły tworzyć własne struktury o różnym stopniu masowości i różnorodnych zadaniach (w 1930 r. stworzyły nawet własny, samodzielny Komitet Wyborczy Organizacji Kobiecych z około dwudziestoma kandydaturami kobiecymi do Sejmu i Senatu). Rzecz jasna, tylko nieliczne uzyskiwały stanowiska polityczne, pełniły jednak głównie role służebne wobec swoich kolegów; podczas gdy leaderzy partii pięknie przemawiali, one biegały z ulotkami, redagowały teksty, drukowały i w ogóle wykonywały, z właściwym sobie wdziękiem najtrudniejsze, najmniej wdzięczne roboty.

Czy wiele się od tamtego czasu zmieniło? I tak i nie.

Przez te 90 lat Świat wielokrotnie już przewracał się do góry nogami; nastąpiły nieprawdopodobne, dziejowe przemiany polityczne w naszym kraju, w Europie i na Świecie, dokonał się oszałamiający postęp we wszystkich dziedzinach życia, również naszego życia – kobiet; wyszydzanym i ośmieszanym feministkom zawdzięczamy to, że współcześnie wszystkie mamy poczucie oczywistości praw kobiet i to właśnie odróżnia dzisiejszy feminizm od wcześniejszych jego etapów; w sferze prywatnej od dawna nie wystarcza nam prowadzenie domu, rodzenie i wychowywanie dzieci, i pielęgnowanie rodzinnych tradycji... a osławiona poprawność polityczna nie pozwala już politykom, przynajmniej oficjalnie, dziwić się naszym aspiracjom.

Podobno (statystyka) jesteśmy nieźle wykształcone, pracowite i systematyczne, i wciąż skłonne do poświęceń; podobno nasze zdolności i potrzeby empatyczne przewyższają te naszych męskich partnerów. Podobno... Dlaczego więc w polskiej polityce kobiety nie są traktowane poważnie i zdają się być jedynie elementem dekoracyjnym?

Polityk-mężczyzna może być chamem, niedouczonym karierowiczem, kłamcą, a nawet przestępcą, może mówić nie na temat i może bezczelnie udawać, że nie rozumie pytań drugiej strony; w zasadzie nie ponosi żadnej odpowiedzialności za słowo, wobec nikogo, a najmniej wobec społeczeństwa.

Kobieta-polityk niejako z założenia nie jest traktowana serio; jeśli zdarzy jej się jakaś niekonsekwencja lub nie daj Boże palnie jakąś głupotę, to już zawsze ciąży na niej piętno idiotki. Co gorsza, nawet i ta, której się to nigdy nie przydarzyło, musi wciąż udowadniać, że idiotką nie jest.

Badania socjologów, porównujące sytuację polityczną kobiet w kilkudziesięciu krajach, wykazują, iż jest ona najgorsza w krajach postkomunistycznych, przy czym Polska stanowi pośród nich prawdziwy fenomen. Otóż na pytanie: "Czy widzi pan/pani kobietę jako przywódcę?" połowa Polaków odpowiada twierdząco, ale – co ciekawe – zdecydowana większość kobiet w naszym kraju jest przeciwko.

Z drugiej strony, gdy przyjrzymy się polskim organizacjom pozarządowym, okazuje się, iż większość z nich prowadzą kobiety; działaczki tych organizacji dowodzą swoją skutecznością, że potrafią się jednoczyć wokół konkretnych celów i odnosić sukcesy.

Ponadto, Polska jest europejskim liderem, jeśli chodzi o udział w rynku kobiet-przedsiębiorców; aż 44% firm należy do kobiet. Według tzw. męskiego rozsądku wiele z tych firm nie powinno było nigdy powstać, nie wspominając o dobrym funkcjonowaniu. To dowód, że postrzegając świat na swój "kobiecy sposób", potrafimy w nim sensownie funkcjonować i odnosić sukcesy.

Dlaczego więc w sferze publicznej jesteśmy odsuwane na margines? Dlaczego polska demokracja dotyczy nas jakby mniej niż naszych kolegów? Odpowiedź na te pytania nie jest łatwa; na naszą "kondycję" kobiecą składa się wiele elementów, jeden z nich jednak przywoływany jest nader często...

Ponoć żywimy wobec siebie tzw. solidarność negatywną, co same dostrzegamy, ale nie zmienia to sytuacji, że nasza solidarność jest płytka i ma znaczenie jedynie w małych grupach. Możemy się zżymać, ale przecież niejednokrotnie tego doświadczałyśmy.

Na własnym blogu mogę sobie pozwolić na szczerość, więc dodam jeszcze jeden element: niestety, olbrzymi odsetek rodzaju żeńskiego odznacza się bezdenną głupotą. Przykro to przyznać i wcale nie oznacza, że rodzaj męski nie jest dotknięty tą chorobą, tyle że... no cóż... o wiele byłoby łatwiej, gdyby w proporcjach rozumu szala przechyliła się nieco na naszą stronę; łatwiej, bo mamy więcej do nadgonienia.

Co rozumiem przez głupotę (to wcale nie takie oczywiste) – napiszę kiedyś, teraz wracam do adremu!

Opinie zamieszczone w Bluszczu kilkadziesiąt lat temu niewiele się różnią od tych dzisiejszych. Naszą znikomą skuteczność polityczną tłumaczy się przede wszystkim brakiem doświadczenia politycznego (bo niby skąd mamy je mieć?) i brakiem kobiecej solidarności.

Zastanawiałam się długo, czy jest ona możliwa... uważam, że nie, w każdym razie jeszcze długo nie, cholera – chyba w ogóle... Z całą pewnością jednak nie jest możliwa, wbrew dyrdymałom opowiadanym przez niezwykle inteligentnych publicystów, tzw. "solidarność jajników". To określenie fajnie brzmi i w ogóle jest takie celne, ale jak się chwilkę zastanowić - pod warunkiem, że ma się taki zwyczaj - to tego typu solidarność jest najmniej możliwa, nie wspominając o tym, że nie jest potrzebna.

Możliwa jest natomiast solidarność, która skupi nas wokół wspólnego celu.

I znowu do adremu...

Kobiece organizacje pozarządowe od lat walczą o sprawy, które i nam, członkiniom Partii Kobiet, są najbliższe. Jeśli przyjrzeć się wyznaczonym przez te organizacje celom i określonym misjom, wszystkie w trochę odmiennych wariantach zawierają te same treści, które brzmią jak jakaś mantra:

działanie na rzecz równego statusu kobiet i mężczyzn w życiu publicznym i w rodzinie; integracja kobiet, zapobieganie dyskryminacji ze względu na płeć, upowszechnianie i ochrona praw kobiet, przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu kobiet i rodzin, wyrównywanie szans; dążenie do równości praw i szans dla wszystkich, pełnoprawne uczestnictwo z życiu społecznym, politycznym, gospodarczym i kulturalnym bez względu na płeć, wiek, pochodzenie, wykształcenie, status materialny, stan zdrowia czy orientację seksualną; działanie na rzecz likwidacji dyskryminacji ze względu na płeć w literaturze, kulturze, sztuce oraz życiu publicznym itp., itd.

Stworzyłyśmy partię, ponieważ jesteśmy przekonane, że "uczestnicząc w życiu społecznym i publicznym polskie kobiety chcą, mogą i powinny mieć także udział w rządzeniu Polską. Pragniemy, żeby głos kobiet był brany pod uwagę przy tworzeniu i realizowaniu prawa.

Na podstawie dotychczasowych, kilkunastoletnich doświadczeń polskiej demokracji uważamy, że najbardziej skuteczną metodą do realizacji tych zamierzeń jest stworzenie politycznej siły nacisku", ale żadna z istniejących partii nie daje nam takiej szansy.

Dopóki kobiety, które stanowią ponad 50% polskiego społeczeństwa nie zobaczą swoich reprezentantek w polityce, dopóty same nie będą widziały w niej swojego miejsca.

Partia Kobiet jest organizacją młodą, nieopierzoną; potykamy się i popełniamy błędy; jesteśmy "partią uczącą się" i bezsprzecznie brak nam doświadczeń choćby właśnie kobiecych organizacji pozarządowych, zawsze jednak, gdy rozmawiamy o dokonaniach kobiet zrzeszonych w tych organizacjach, zastanawiamy się dlaczego nie można zdyskontować tych doświadczeń i dorobku, tworząc silną politycznie reprezentację kobiet w polskim parlamencie. Psu na budę takie doświadczenia, które do niczego nie prowadzą.

W książce "Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym" Agnieszka Graff polemizuje z jedną z opinii wypowiadanych w tak zwanych kręgach liberalnych, według której "z czasem rzecz cała sama się wyklaruje; płeć przestanie funkcjonować jako podstawa do wykluczenia z życia politycznego, bo taka jest logika demokracji".

A więc, przekładając to na język współcześnie nami rządzących – dajcie sobie spokój, kobitki. Prędzej czy później doczekacie się, a na razie wracajcie na swoje poletka, na których możecie się realizować. I cieszcie się, że wam na to pozwalamy.

"Przestańmy się łudzić – mówi ta sama autorka – że polski patriarchat znajduje się w stadium demokratycznych przeobrażeń. To jest patriarchat młody i prężny; patriarchat, którego pazury są głęboko wbite w podłogę parlamentu, a może i w glebę pod parlamentem. On przemawia z pozycji siły."
Czy mamy czas czekać aż te pazury same się stępią? I czy to w ogóle możliwe, że same się stępią?

Jeszcze niedawno, w chwili zwątpienia w sensowność "pewnych" działań, pomyślałam o Rosie Parks, czarnej kobiecie, która w 1955 roku, w akcie obywatelskiego nieposłuszeństwa odmówiła ustąpienia miejsca w autobusie białemu mężczyźnie. Po tym incydencie Martin Luter King skutecznie walczył o zniesienie przepisów rasistowskich. W tym roku o fotel prezydenta USA walczył czarnoskóry Barack Obama. I wygrał.

Po paru dniach przyszła refleksja i zawstydzenie, bo przecież jest również inny aspekt tej wygranej. Tak naprawdę losy wyborów amerykańskich rozstrzygnęły sie wcześniej, gdy wybierano między Barackiem Obamą a Hillary Clinton. Jej w żadnym wypadku nie można zarzucić tego, co zarzuca się "działaczkom" PK: braku wiedzy, doświadczenia politycznego, dokonań ani charyzmy. Obama miał szczęście, że Hillary nie jest mężczyzną, ale my mamy go chyba mniej... Szkoda.


Wednesday, November 12, 2008

Czy jestem feministką?

Umieszczam ten nie swój tekst, aby mieć do niego w każdej chwili dostęp, by go nie zapomnieć, by mi przypominał, ile to razy znajdowałam się w sytuacjach bardzo podobnych do tej opisanej przez Rebekę Walker, choć w "towarzystwach" tzw. lepszych, gdzie te same treści ubierane były w delikatniejsze słowa...
Umieszczam go też dla mojej przyjaciółki, która zadała mi pytanie "czym jest feminizm".

Stając się Trzecią Falą
Tekst: Rebecca Walker

„Becoming the Third Wave” powstało pod wpływem sprawy o molestowanie seksualne, o które Clarence’a Thomasa – czarnego kandydata na sędziego Sądu Najwyższego w Stanach Zjednoczonych – oskarżyła Afroamerykanka Anita Hill. Manifest Walker, będący proklamacją odrodzenia się ruchu kobiecego w Stanach w postaci Trzeciej Fali, ukazał się w 1992 roku w magazynie feministycznym „Ms.”.

Nie jestem jedną z tych osób, które siedziały przykute do telewizora, oglądając senackie przesłuchanie. Miałam zajęcia, na które musiałam iść, prace zaliczeniowe do napisania i, szczerze, ta cała sprawa była zbyt bolesna. Czarny mężczyzna wypytywany o swoje dewiacje seksualne przez komisję białych mężczyzn. Czarna kobieta oskarżająca o molestowanie i dyskredytowana przez inne kobiety. . . . Nie mogłam się zmusić do oglądania tej napaści na ludzkiego ducha, z której zrobiono sensację.

Jak dla mnie, w całej tej rozprawie nie chodziło o to, czy Clarence Thomas w rzeczywistości napastował Anitę Hill, czy też nie, lecz o sprawdzenie i zredefiniowanie zakresu kobiecej wiarygodności i władzy.

Czy kobiece doświadczenie jest w stanie zagrozić męskiej karierze? Czy kobiecy głos, kobiece poczucie własnej wartości i niesprawiedliwości może rzucić wyzwanie strukturze zbudowanej na podporządkowaniu naszej płci? Zeznania Anity Hill zagroziły, że uczynią to i jeszcze więcej. Jeśli Thomas nie zostałby zaprzysiężony, każdy mężczyzna w Stanach Zjednoczonych zostałby narażony na ryzyko. Jak wielu senatorów nigdy nie opowiedziałoby seksistowskiego dowcipu? Jak wielu mężczyzn nie użyłoby swego chronionego męskiego przywileju, by popsuć w jakiś sposób szyki koleżance, przyjaciółce czy też krewnej, umniejszając jej wpływy i pomysły?

Tym, dla których ich poczucie władzy jest w tak oczywisty sposób związane ze zdrowiem i wigorem ich penisa, byłaby to metaforyczna kastracja. Oczywiście, to zbyt wielkie zagrożenie.

Podczas gdy niektórzy mogą wychwalać cały spektakl za zwiększenie świadomości na temat molestowania seksualnego, jego rzeczywisty rezultat jest bardziej pouczający. On dostał awans. Ona została odrzucona. Mężczyźni zyskali pewność, co do nienaruszalności swojego penisa/władzy. Kobiety zostały upomniane, by zachowywać swoje doświadczenia dla siebie.

Kontruderzenie przeciwko amerykańskim kobietom naprawdę ma miejsce. Kiedy błędne rozumienie równości pomiędzy płciami staje się coraz bardziej powszechne, to samo dzieje się z próbą zawężenia granic osobistej i politycznej władzy kobiet. Zaprzysiężenie Thomasa, ostateczna manifestacja poparcia męskiego paradygmatu molestowania, jest wysłaniem jasnego przesłania do kobiet: „Zamknijcie się! Nawet jeśli będziecie mówić, my nie będziemy słuchać”.

Nie dam się uciszyć.

Jestem świadoma faktu, że żyjemy w oblężeniu. Mam zamiar oddać. Odkryłam i „spuściłam ze smyczy” więcej skrywanego gniewu, niż myślałam, że to możliwe. Niezliczony raz w moim dwudziestodwuletnim życiu zostałam zradykalizowana, upolityczniona, przebudzona. Odzyskałam głos i tym razem mój głos nie jest pojednawczy.

Po zaprzysiężeniu Thomasa zapytałam bliskiego mi mężczyznę, co myśli na temat tego całego bałaganu. Obchodzi go głównie niebezpieczeństwo, jakie Thomas może stwarzać dla praw obywatelskich dla kolorowych. Zaczynam tyradę: „Kiedy postępowi czarni mężczyźni zaczną stawiać na pierwszym miejscu moje prawa i dobro? Kiedy przestaną gadać tak cholernie dużo na temat «rasy», jakby dotyczyła ona wyłącznie ich?”. Odpowiada, że daję się ponieść emocjom. Krzyczę: „Muszę wiedzieć, czy jesteś ze mną, czy masz zamiar pozwolić im mnie zniszczyć?”.

Tydzień później jadę pociągiem do Nowego Jorku. Śliczna mama i córka, obie ubrane na zielono, siedzą po drugiej stronie przejścia. Mała dziewczynka ma ściśle zaplecione warkocze. Jej brązowa skóra jest zaróżowiona i gładka, jej oczy pogodne, gdy trajkocze radośnie, wyglądając przez okno. Dwaj mężczyźni wsiadają do pociągu i siadają zaraz za mną, trzęsąc moim siedzeniem, gdy z łomotem zajmują swoje. Zatapiam się we Wściekłość i wrzask. Zaczynają głośno rozmawiać o kobietach. „Człowieku, pieprzyłem sukę całą noc, a później nigdy do niej nie zadzwoniłem”. „Człowieku, tam jest wiele takich dziewczyn, znasz tę dziwkę, mieszka tam koło Tyrone? Cóż, wyrwałem to gówno”.

Matka przesuwa się bliżej do milczącej teraz córki. Patrząc na jej drobne plecy, dostrzegam, że przysłuchuje się mężczyznom. Zastanawiam się, jak mogę zmienić sytuację, jedyna ze wszystkich ludzi w wagonie. Milczenie czyni nas współsprawcami.

Kolejny wielki mężczyzna wsiada do pociągu. Po głośnym przywitaniu z tamtymi pasażerami, siada koło mnie. Mówi im, że jedzie do Filadelfii odwiedzić swoją żonę i dziecko. Naiwnie myślę, że jest inny. Wówczas: „Człowieku, jest cała masa kobiet w Filadelfii, które czekają na ciebie, byś dał im trochę”. Odwracam głowę i pozwalam, by ogień w moich oczach buchnął na niego. Zajmuje dwa siedzenia i ma ręce z wielkimi opuchniętymi kłykciami. Wyobrażam sobie, jak złote pierścionki na jego palcach spadają z trzaskiem na moją twarz. Wyczuwa coś. „Jak ci na imię, kochanie?”. Pozostali mężczyźni wychylają się zza siedzeń.

Wybucha potok słów: „Nie jestem twoim kochaniem, nie jestem twoją suką, nie jestem twoim maleństwem. Jak śmiesz mieć czelność, by siedzieć tu i mówić o kobietach w ten sposób, a później próbować rozmawiać ze mną?”. Kobieta/matka wtóruje do rytmu w poczuciu siostrzeństwa. Mężczyźni w jednej chwili zostają ogłuszeni. Wtem powrót: „O, suko, nie odwalaj tego kobiecego gówna tutaj, bo to głupia gadka”. Uderza tyłem jednej ręki o dłoń drugiej. Nie uchylam się. Fruwają słowa.

Odzywa się mój instynkt, podpowiadając, żebym wysiadła. „Jak widzę, nie zamierzacie się ruszyć; ja to zrobię”. Przesiadam się do pierwszego wagonu. Jestem tak wściekła, że ogarniają mnie myśli o morderstwie, o fizycznej zemście na nich, o separatyzmie. Prawie wychodzę z siebie; brakuje mi śmiałości, by się zamienić w żywą siłę. Jest mi niedobrze na myśl o tym, jak kobiety są negowane, gwałcone, ignorowane. Jestem wściekła, bezlitosna w swoim gniewnie na tych, którzy naruszają moją przestrzeń, którzy chcą zabrać moje prawa, którzy nie słyszą mego głosu. W miarę jak mijają dni, zmuszam się, by pojąć, co to znaczy być częścią Trzeciej Fali feminizmu. Zaczynam rozumieć, że jestem to winna sobie, mojej małej siostrze w pociągu, wszystkim córkom, które mają się jeszcze narodzić. Muszę wyjść poza swój gniew i sformułować agendę. Po zwalczeniu myśli o separatyzmie i bojowości, łączę się z własnymi uczuciami bezsilności. Zdaje sobie sprawę, że muszę przejść przemianę, jeśli mam się naprawdę poświęcić polepszeniu życiowej sytuacji kobiet. Moje zaangażowanie musi być czymś więcej niż głosem w dyskusji, braniem udziału w wyborach, czytaniem teorii feministycznej. Mój głos i świadomość muszą zostać przełożone na rzeczywistą akcję.

Jestem gotowa, by zdecydować się, tak jak moja matka zdecydowała przede mną, by poświęcić wiele ze swojej energii historii, zdrowiu i uzdrawianiu kobiet. Każdy z moich wyborów będzie musiał być zgodny z moim feministycznym standardem sprawiedliwości.
Bycie feministką oznacza włączenie ideologii równości i kobiecej siły w każde włókno mojego życia. Oznacza szukanie osobistej jasności w środku systemowej destrukcji, łączenie się w siostrzeństwie z innymi kobietami, nawet gdy jesteśmy podzielone, rozumienie struktur władzy po to, by je zakwestionować.

Choć to może wydawać się proste, jest to dokładnie ten rodzaj postawy, który jest niechętnie przyjmowany przez wiele moich rówieśniczek. Piszę więc te słowa jako apel do wszystkich kobiet, zwłaszcza kobiet z mojego pokolenia. Pozwólcie, by zaprzysiężenie Thomasa przypomniało wam, jak stało się to w moim przypadku, że do zakończenia walki jeszcze bardzo daleko. Niech to lekceważenie dla kobiecego doświadczenia wzbudzi w was gniew. Zamieńcie tę wściekłość w polityczną siłę. Nie głosujcie na nich, o ile nie działają dla nas. Nie kochajcie się z nimi, nie łamcie się z nimi chlebem, nie troszczcie się o nich i nie karmcie ich, jeśli nie stawiają na pierwszym miejscu naszej swobody do kontrolowania naszych ciał i życia.

Nie jestem feministką doby postfeminizmu. Jestem Trzecią Falą.

Tytuł oryginału "Becoming the Third Wave". Tekst ukazał się w 39 numerze pisma „Ms.”, styczeń–luty 1992.

Z języka angielskiego tłumaczyła Sylwia Kuźma, „LiteRacje”, nr 1 (14), wiosna 2007.

Rebecca Walker – ur. w 1969 roku, amerykańska pisarka i aktywistka feministyczna pochodzenia afroamerykańskiego i żydowskiego, córka Alice Walker, autorki „The Color Purple” („Kolor Purpury”). W 1992 założyła Third Wave Direct Action, przekształconą później w Third Wave Foundation, organizację mającą zachęcać młode kobiety do angażowania się w życie polityczne i społeczne i do stawania się liderkami w swoich społecznościach.

Czy jestem feministką? Tak - jestem.

Sunday, November 9, 2008

Obywatelski projekt pomocy osobom doświadczającym przemocy w rodzinie

Poprzyjcie ten projekt!
Ma on pomóc ofiarom przemocy. Wciąż trudno uwierzyć, że taka przemoc ma miejsce. Niby słyszymy, widzimy przerażające zdjęcia, płakać nam się chce na widok maltretowanych dzieci (kobiety pokazuje się rzadziej), ale... przecież nas to nie dotyczy, ten problem jest gdzieś obok... Nie pozostawajcie obojętni.
Podpis można również złożyć, w pewnym sensie, przez internet - wchodząc na stronę fundacji www.razemlepiej.pl i ściągając stamtąd listę poparcia, którą następnie należy przesłać pocztą.
Zróbcie to - znaczek nie kosztuje tak dużo, zresztą, cóż znaczy wobec ceny zdrowia, a czasem życia maltretowanych. Na stronie Fundacji znajdziecie również pełen tekst ustawy i projektowanych zmian.

7 tys. podpisów zebrano dotąd pod obywatelskim projektem nowelizacji ustawy, który ma się przyczynić do poprawy sytuacji ofiar przemocy w Polsce. Pomysłodawca, fundacja Razem Lepiej, musi do połowy stycznia 2009 r. zebrać ich 100 tys., żeby mogła się rozpocząć procedura legislacyjna.
Do akcji zbierania podpisów włączyły się różne organizacje pozarządowe, w tym Partia Kobiet.

Projekt nowelizacji gwarantuje znacznie lepszą ochronę ofierze przemocy, jednocześnie nie pozbawiając sprawcy prawa do obrony. Powstał w wyniku wielomiesięcznej pracy i konsultacji społecznych. W jego tworzenie były zaangażowane organizacje pozarządowe, urzędnicy samorządowi, eksperci z zakresu prawa oraz pracownicy administracji rządowej. Przestudiowałyśmy w PK projekty PIS, PO i fundacji "Razem lepiej" i potwierdzamy przewagę tego ostatniego; jest najdalej idący w ochronie bitych kobiet i dzieci.
Popieramy także pomysł powołania Ośrodków do Scalania Rodziny, do których mogłyby się zgłaszać osoby pokrzywdzone albo osoby kierowane przez sądy opiekuńcze. Fundacja chce nie tylko przeciwdziałać przemocy w rodzinie, ale zająć się również pomocą rodzinie w kryzysie.

Kontrowersje wzbudza natomiast zapis dotyczący obligatoryjnego sprawdzania, przez pracowników szkól, czy dziecko ma kanapki (tzw. drugie śniadanie). Według nas zapis ten godzi w godność i prywatność dziecka, naraża je na stres. Jak miałoby wyglądać takie przeszukanie tornistra? No cóż, będziemy się starały wpłynąć na zmianę tego zapisu - to przecież projekt.

Zbierajcie podpisy!

Thursday, November 6, 2008

Szklane ściany i szklane ruchome schody

Słowo się rzekło, więc dalej z tą szklaną terminologią. To taka najbardziej podstawowa podstawa w Gender mainstreaming, pierwsza literka...


Szklane ściany – pojęcie odnoszące się do sytuacji, w których utrudniony jest awans z funkcji pomocniczych na kierownicze, ponieważ pracownicy tego typu nie posiadają doświadczenia potrzebnego na wyższych stanowiskach menedżerskich. Dotyczy to głównie kobiet zatrudnionych w dziedzinach o ubogich perspektywach awansu, jak sekretariat i inne rodzaje pracy biurowej. Nawet jeśli otrzymają one pracę o wyższym statusie, to mogą mieć kłopoty z dalszym awansem, ponieważ menedżerowie wyższych szczebli nie wywodzą się na ogół z funkcji uważanych za wspierające, lecz z uznawanych za centralne.

Szklane ruchome schody - termin odnoszący się do sytuacji uprzywilejowania mężczyzn w zawodach tradycyjnie uprawianych przez kobiety (na przykład w edukacji). Nawet w tych zawodach kobiety nie mają ułatwionego dostępu do najwyższych stanowisk. Pojęcie „szklane ruchome schody” oznacza niewidzialną siłę wynoszącą mężczyzn na wyższe szczeble kariery i stanowiącą przeciwieństwo „szklanego sufitu”, czyli niewidzialnej bariery zagradzającej kobietom drogę na szczyt.

Monday, November 3, 2008

szklany sufit

Jeśli słyszymy w jakiejś debacie, dyskusji... najczęściej przywoływane przez kobiety, a jakże!, określenie "szklany sufit" , dodajmy dla jasności, że przez kobiety na wyższym poziomie świadomości swojej przynależności społecznej, warto wiedzieć, że pojęcie to pojawiło się w latach 70. w Stanach Zjednoczonych, a w latach 90. utworzono nawet specjalną Komisję ds. Szklanego Sufitu, co było swego rodzaju reakcją na sytuację, w której jedynie 3 do 5% najwyższych stanowisk zajmują kobiety.
Gdyby ktoś sobie pomyślał, że od lat 70. upłynęło jednak sporo czasu i wiele się przez te prawie czterdzieści lat zmieniło, powiedziałabym temu komuś, że jest w błędzie, bo sufit nadal istnieje, stał się jedynie jakby bardziej przeźroczysty, gdzieniegdzie pomalowano go w kwiatki (nie licząc się zresztą z różnorodnością kobiecych gustów), ale z pewnością, korzystając z postępu techniki i inżynierii, głównie inżynierii manipulacji społecznej, uczyniono go silniejszym i odpornym na wstrząsy wywoływane wzrastającą aktywnością kobiet w życiu społecznym narodów.


Szklany sufit

to inaczej niewidzialna bariera, która zdaje się oddzielać
kobiety od wyższych i najwyższych szczebli kariery, uniemożliwiająca im awansowanie na sam szczyt.
Mianem "szklanego sufitu" - glass ceiling, określa się przeszkody, jakie napotykają kobiety pełniące funkcje kierownicze:
wyrażenie to symbolizuje widoczność awansu przy jednoczesnej jego nieosiągalności.

ciąg dalszy nastąpi...

Sunday, October 26, 2008

Czerwona plamka...


Herman oglądał ostatnio stare zdjęcia; napisał
... jakbym sie nie staral, nie potrafie siebie na nich umiescic, na nowo postawic sie w sytuacjach, bardziej obcych niz mikroskopijny herman na pierwszej kolonii czy na sankach pod lokomotywownia. i jak tu mowic o zamoich? skoro nie moje? to nie ja. w kazdym razie nie ten. i choc nic absolutnie nic takiego pomiedzy tamtymtam a tymtu sie nie stalo, zadna katastrofa, zaden udar, nic mi ciezkiego na glowe nie spadlo, jezus ani razu z zaciekow na scianie oka do mnie nie puscil, a jednak patrze na te obrazki sprzed paru lat i mowie - o ten tu to chyba nieja, ten tutaj to raczej nieon, ta tutaj to na pewno nieona...
A co, jak nagle pojawia sie zdjęcie, którego nigdy wcześniej nie widziałeś? istniało gdzieś w albumie kogoś innego, bo ten ktoś inny stał obok Ciebie, teraz go nie ma, bo wycięty, ale przecież nie z braku szacunku, tylko dlatego, że on dla Ciebie to nieon, a ona to nieona; w życiu byś nie poznał, gdyby nie to, że ty tam stoisz i ty to ty, a nie niety. Patrzę na to nieznane mi zdjęcie, nie mam pojęcia, gdzie zostało zrobione, przez kogo, ale poznaję małą mnie; intryguje mnie czerwona plamka w miejscu serca, do której przywiązuję być może zbyt duże znaczenie...

Nie potrafię wrócić do tamtej chwili, ale ona tam jest; stoję w pełnym słońcu, trzymając za ręce dwie kumpele, które pamiętam jak przez mgłę... gdzieś w pobliżu stoją moi rodzice, z całą pewnością - oni też tam są, chociaż teraz już ich nie ma - patrzą na mnie i mówią "uśmiechnij się", a mnie słońce razi w oczy i w ogóle jest mi gorąco... bo pod grubą sukienką mam bawełnianą koszulkę z długimi rękawami, bo inaczej by mnie gryzła... i tak kołnierzyk mnie gryzie, a w dodatku dłoń Grażyny jest lepiąca, bo jadła przed chwilą watę cukrową, a Dorotka (nikt nie mówił Dorota) ledwie stoi, bo chce jej się siku... zresztą - zaraz się zesika i dostanie klapa w mokrą pupę...
Z tyłu jakieś jedynie słuszne wojsko pilnuje jakiegoś jedynie słusznego porządku, jakiś bardzo ktoś ważny przywieziony został warszawą na samą murawę, a więc może to mecz był jakiś, a może pochód... rok 1958? raczej 57?
i co ta z mojej lewej trzyma w ręce? a facet w prochowcu za jej głową? jest na wózku, czy może schyla się na jakimś wózkiem...?
czarno-białe cudeńka............

Saturday, October 18, 2008

Coś się jednak udaje!!!

pierwsza w nocy, przysiad na rogu kuchennego stołu, przekładaczka w dłoni i zaczyna się przedsenne przeczesywanie programów; pierwszy klik na 6-tke, bo tam Francuzi i ... A JEDNAK TO MA SENS!
Dokument wprawił mnie w doskonały nastrój, coby nie powiedzieć euforię. Znajdą się, oczywiście!, cynicy, którzy powiedzą, że to kropla w morzu, że wyjątek potwierdzający regułę i inne srady dupady, ale ja wiem swoje i wierzę, że jak się chce i to chcenie zamienia się w działanie, to to przynosi efekty.

Morze Aralskie, które przez lata wysychało, znowu wypełnia się wodą. Gazeta Wyborcza pisze o tym, jak Kazachowie próbują zahamować największą katastrofę ekologiczną na świecie.
Morze Aralskie jest podzielone między Kazachstan i Uzbekistan będące niegdyś częściami ZSRR. Ówczesne władze postanowiły uczynić z tych terenów bawełniane eldorado. W tym celu wybudowano sieć kanałów nawadniających, które czerpały wodę z głównych rzek zasilających Morze Aralskie. Przyczyniło się to do bardzo szybkiego wysychania jeziora.
Wysychanie morza miało wpływ na klimat całego regionu. O katastrofie ekologicznej zaczęło się jednak głośno mówić dopiero pod koniec lat 80. Wtedy nie udało się jednak podjąć żadnych działań dla powtrzymania jej.
Kazachowie sami podjęli próbę ratowania swojej części jeziora. W połowie lat 90. za pieniądze z Banku Światowego zbudowali tamę, dzięki której kazachska część jeziora, tzw. Mały Aral, zaczął się na powrót zapełniać. Już w zeszłym roku woda odebrała 40 proc. straconego terenu. Powróciły ryby i rybacy, których sieci znowu pełne są szczupaków, sandaczy i leszczy, a nie tylko słonolubnych fląder.
Gazeta podkreśla, że Kazachowie dalej pracują nad ratowaniem Morza Aralskiego. Kolejnym etapem planu ma być odtworzenie wielkich mokradeł i stawów w delcie rzeki. Wybudowana ma być też druga tama.


Na pustynne obszary, nad którymi średnio dwa razy w tygodniu szaleją trujące "solne wichury", wraca życie; niegdysiejsi rybacy, ci po katastrofie ekologicznej, którzy zrezygnowali z łowienia ryb w uciekającym jeziorze, raz - bo mieli do niego 80 km, dwa - ryb w nim prawie nie było, teraz mają do brzegu 15 km i ryb jest coraz więcej i różnorodnych. Miasto Aral przygotowuje się na przyjście wielkiej wody, cmentarzyska zardzewiałych statków tkwiących na środku pustyni powoli znikają; pocięte na kawałki, przetopione, być może wypłyną jeszcze kiedyś z jakiegoś portu; ludzie zaczęli się znów uśmiechać, odbudowują porzucone przetwórnie ryb... Ot, jaka piękna bajka! Była w tym dokumencie jedna rzecz, która lekko mnie zaniepokoiła, ale... nie powiem... Pożyjemy - zobaczymy;)
(niestety, nie potrafiłam przenieść odpowiednio tej mapki; ona w oryginale pokazywała, jak morze się zmniejszało w kolejnych latach - szkoda)


A ten kuter (kuter?) to już sobie chyba poczeka...
jest szansa, że się doczeka...

Tuesday, October 14, 2008

No time for climate delay

Dear friends around Europe,

Last week, we flooded the European Parliament with tens of thousands of emails
and phone calls in the hours before the crucial vote on the EU climate and energy
package - and it worked! Congratulations!
We successfully beat back the industry
lobbyists and won a package better than many had hoped for.[1]

But incredibly this victory could be short lived - sign off by the heads of Europe's
governments is required at this Wednesday's EU summit. And with the financial
crisis topping the agenda, there are worrying signs that Europe's leaders will step back
from both the Parliament's vote and their own earlier commitments.[2]

Europe's national leaders need to hear from us over the next 48 hours,
before they make their final decision. So let's send them a flood of emails and phone-calls.
Click here to find your own leader's email address - and phone numbers if you feel
like ringing as well - and suggestions about what to say. We know it works:

http://www.avaaz.org/en/europe_climate_summit/

Far from being an excuse to water down our shift to a cleaner, greener economy,
the financial crisis gives us good reason to accelerate this change.

Massive investment in the transport, power infrastructure and industries of the future
will help to revive our economies, cut our energy bills and prepare us better for
the challenges ahead. Delays will cost us more down the track, whereas
ambitious action now will fuel Europe's economy.


But we are also up against another mighty force - lobbyists are at work,
demanding massive free permits to pollute and delays which will threaten the global
deal to stop climate catastrophe. They are using the financial crisis to put fear into
governments, predicting economic catastrophe if energy intensive industries are not
protected and if governments proceed with plans to mandate investment in
renewable energy.[3]

We have only a limited time before the heads of nations meet to determine Europe's
climate and energy package. If watered down now, our chances of success in securing
a bold global deal next year will be severely undermined.
We've shown we can change minds before, now's time to strongly advocate
for the positive impact a bold package will have on both our planet and
our climate.


http://www.avaaz.org/en/europe_climate_summit/

With hope and determination,

Brett, Paul, Pascal, Veronique, Graziela, Ricken, Ben, Iain, Milena and the whole Avaaz team

Sources:
[1] Main points of the plan approved by Parliament: faster pricing of emissions
allowances to encourage cleaner, greener industry - all power stations will have to buy
their pollution allowances from 2013 instead of getting anything for free, and heavy
industry permits will be phased out from 2013. Offsets were cut significantly, and bold
new longer-term targets of 50% emissions reductions by 2035 and 60-80% by 2050 were set.
For the first time, an emissions ceiling was set to stop dirty coal-fired power – though it
will need to be strengthened - and significant funds were allocated for helping developing
countries go green, as well as research into carbon capture. There's much more to do, but this
package is a real advance. See setback for industry on green "Super Tuesday":
http://www.europeanvoice.com/article/2008/10/setback-for-industry-on-green-su
per-tuesday-/62578.aspx

[2] On the concerns about Wednesday's summit:
http://www.guardian.co.uk/environment/2008/oct/09/energy.climatechange

[3] E3G - Ten Reasons Why Giving Free ETS Allowances will Not Protect EU
Jobs or Competitiveness:

http://avaazpress.s3.amazonaws.com/66_Ten%20Reasons%20Why%20Free%20
Allowances%20Will%20Not%20Preserve%20EU%20Competitiveness%20and%20Jobs.pdf

Friday, October 10, 2008

KOŃ-KURS

No dobra, Timoboll, niech Ci będzie... ogłaszam końkurs na najbardziej zaskakującą, może najśmieszniejszą, najbardziej niedorzeczną, kontrowersyjną(?) informację z GW. Ale to musi być coś ze świata polityki, tej wielkiej i tej mniejszej.
Koń, jaki jest, każdy widzi, czasami jednak pośród codziennych wstrząsów i drgawek, jakich doznajemy podczas czytania newsów prasowych, zdarza się coś wyjątkowego; każdy z nas - na szczęście - ma inną wrażliwość; dla jednego cios młotem w głowę jest niczym ugryzienie komara, dla innego toż samo ugryzienie jest niczym młot...
Swoją drogą, muszę chyba rozreklamować trochę swojego bloga, bo końkurs się nie uda; na razie jest czytany z litości lub ze strachu przez samych kumotrów;) , 3 osoby, kurczę bladę, trochę mało. No nic - najwyżej sama sobie wygram.
Na razie nie wiem jaka będzie nagroda dla zwycięzcy, ale będzie... może jakieś PIWO?
Końkurs trwa do końca roku - liczę, że do tej pory parę innych osób dołączy:(
POzdrostki

Thursday, October 9, 2008

Gajdamak i Falcone

Przewracając strony GW tuż przed snem, gdzieś w okolicach 1-szej w nocy, dostrzegłam słowo Francja, no więc - dalej czytać, przynajmniej jedną notkę od początku do końca, no bo Francja to Francja... z pewnością coś ciekawego, no nie? Nie zawiodłam się i tym razem.
Informacja dotyczy procesu ponad 40 prominentów francuskich, oskarżonych o korupcję i nielegalne dostawy broni do Angoli w latach 90. W zasadzie nic specjalnie podniecającego; korupcja prominentów - rzecz powszechna, dostawy broni, szczególnie te nielegalne, pewnie też na porządku dziennym we współczesnym świecie, ale... "na ławie oskarżonych znalazł się też francuski przedsiębiorca Pierre Facone, który podjął się próby sekretnego dostarczenia broni dla Angoli, gdy odmówił tego oficjalnie rząd Francji ze względu na embargo ONZ." A kogo poszukał Falcone do współpracy? Rosyjskiego Żyda Arkadija Gajdamaka! No pewnie - przecież wiadomo, że jest najlepszy w te klocki, choć określenie "najlepszy" to chyba w tym wypadku zbyt mało... Dwaj panowie przeszmuglowali do Angoli: 420 czołgów, 12 śmigłowców, sześć okrętów wojennych oraz prawie 200 tys. min.
Nieźle, co?

Tuesday, October 7, 2008

i jeszcze...

Fitka

Napój bezwonny i w zasadzie bezsmakowy, w kolorze silnie rozwodnionego brązu, z gęstym osadem na dnie naczynia (najlepiej szklanki); doskonały dla spragnionych ust w gorące letnie wieczory lub nad ranem po szampańskiej zabawie.

Posiada bogatą historię, sięgającą początków XX wieku; w tej chwili zapomniany. Łatwo dostępny, niedrogi; w domowych warunkach można go przygotować bez zbędnych ceregieli.

Najlepiej smakuje zimny (ale nie z lodówki) lub letni, bez oliwki i nie wstrząsany.

wyjaśnień ciąg dalszy...

Fitka

Jest to rodzaj zupy jarzynowej, do której dodaje się osobno ugotowaną kiszoną kapustę. Inaczej określana jako zarzucajka (zupa zarzucana kapustą) lub ficiajka.

To zupa przygotowywana głównie w Zagłębiu Dąbrowskim, tradycyjna zupa górników; wraz z karbinadlem i krychanymi ziemniakami do niedawna stanowiła najbardziej powszechny zestaw obiadowy.

Nie mylić z kwaskiem.

Pewne rzeczy trzeba sobie wyjaśnić...

Fitka

Fithemis minus speciosa

Rodzina złożone – asteraceae (Compositae), pojedynczo – Cruciferae

Opis. Wieloletnia, wysokość do 1,69 m (o poranku), o prostej wzniesionej głównej łodydze; z dwiema parami łodyg bocznych: górna para wzniesiona, dolna nie. Średnio ulistniona, obficie kwitnąca jedynie w sprzyjających warunkach, podczas kwitnienia silnie aromatyczna. Kwiaty żółte, zebrane w skrętki. Owoce – uskrzydlone.

Kwitnienie. Od maja do września.

Wymagania. Ma duże wymagania siedliskowe. Potrzebuje częstego podlewania, bez starannej pielęgnacji szybko usycha.

Występowanie. Europa Środkowa. Dość częsta na polach i łąkach, rzadka w górach; lubi miejsca ciepłe i nasłonecznione, nie przyjmuje się w przeciągach.

Warto wiedzieć. Roślina chroniona, należąca do gatunku zanikającego. Budowa i rozwój kwiatu uniemożliwia samozapylenie. Nie ma znaczenia gospodarczego.

Friday, October 3, 2008

post testowy

to jest post testowy
nic w nim nie ma ciekawego
oprocz zaszyfrowanej wiadomosci
dla izraelskiego wywiadu