Monday, November 24, 2008

Manipulacja?

Zietgeist - film z podpisami polskimi
warto zobaczyć
http://video.google.com/videoplay?docid=-7272067045824630529&hl=en

Saturday, November 22, 2008

Wednesday, November 19, 2008

Fajny film wczoraj widziałam....

... już na początku jest fajnie, kiedy Ozzy Cox (łysy Malkovich z ptasią twarzą) jest wylewany z pracy (CIA), że niby alkoholik, i wrzeszczy: Co tu jest kurwa grane? Komu nie wlazłem w dupę?, a potem jeszcze do jednego z inkwizytorów strzela gadkę: Przecież ty jesteś Mormonem! Dla ciebie każdy jest alkoholikiem! W każdym razie Ozzy się obraża i rzuca pracę, a bez pracy jest zupełnie bezwartościowy, głównie dla swojej żony (Swinton), która zresztą nawet z pracą go nie uważa i puszcza się seksualnie z agentem ministerstwa skarbu, Clooney'em (on jest średnio rozgarnięty, ale z poczuciem humoru, a jego żona jest wziętą autorką bajek), który zawsze ma przy sobie broń, ale nigdy się nią nie posłużył, i po każdym seksualnym ekscesie musi pobiegać, no i ta żona, żona Malkovicha) natychmiast zaczyna pomyśliwać o rozwodzie, bo Ozzy nie ma pracy, a jej prawnik daje jej wskazówki, jak to zrobić, bo to jest prawnik amerykański. O czym myśli facet bez pracy, z przeszłością w CIA? Ależ oczywiście – o napisaniu książki! A na czym ją zapisuje? Na dysku komputera. Tymczasem Swinton zbiera wszelkie „przeciw” już prawie byłemu mężowi, również te wszystkie przeciw z jego kompa. No i potem jedna z takich płytek, wypadając na podłogę, zawierusza się w fitness klubie, gdzie wpada w ręce brata Pitta, fajnego amerykańskiego chłopaka i jego koleżanki McDormand, umawiającej się via internet z facetami, którzy powinni mieć poczucie humoru, ale go nie mają (ona śmieje się jak wielbłąd, a oni nie, po jednej takiej scenie w filmie, bo chodzą do kina)... no i jeszcze McDormand marzy o rozlicznych operacjach plastycznych, które są jej niezbędne do dalszego życia, bo ona ma wielką dupę, a właściwie to ma mieć, i obwisłe ciało na ramionach i brzuchu, i kurczęcie łapki itd., ale ubezpieczenie nie chce jej zapłacić... no i ona płacze i potrzebuje pieniędzy. Acha, ona się nazywa Jakaśtam Lubecka i automaty telefoniczne w ubezpieczalni jej nie rozumieją, jak mówi AGENT... No i brat Pitt i Lubecka chcą zarobić na informacjach zawartych na płytce... Malkovich wrzeszczy im, żeby spadali i jeszcze rozkwasza Pittu nos, i oni, brat i Lubecka, się wściekają i idą do ruskiej ambasady, aby spieniężyć tajny materiał... Ruskowi szczęka opada... A potem to Lubecka trafia przez internet na Clooneya, no i jest tak fajnie!!!!, jeszcze fajniej niż do tej pory...

Koniecznie trzeba zobaczyć!

Tajne przez poufne

reżyseria Ethan Coen , Joel Coen, scenariusz Ethan Coen , Joel Coen, zdjęcia Emmanuel Lubezki, muzyka Carter Burwell


Złota myśl: Mężczyzna ma "przystojność" w twarzy... nawet jak jest bratem Pittem albo Clooneyem.


Monday, November 17, 2008

90. rocznica odzyskania niepodległości...

Parę dni temu, 11 listopada, Polacy obchodzili 90. rocznicę odzyskania niepodległości. 90 lat temu ogłoszono „całkowite, polityczne i obywatelskie równouprawnienie wszystkich obywateli bez różnicy pochodzenia, wiary i narodowości”. Cały naród się cieszył, choć jakaś mniej więcej połowa narodu została w tej formule pominięta. Ale – stało się! Przeoczenie zostało naprawione, dzięki czemu za parę dni, 28 listopada, przypada również 90. rocznica wydarzenia, które dla nas, kobiet, jest najważniejszym wydarzeniem w dziejach polskiego ruchu kobiecego; tego dnia kobiety polskie uzyskały pełnię praw wyborczych.

Od tego momentu Polki zaczęły korzystać z czynnego prawa wyborczego, pomimo jednak na ogół wysokiej frekwencji wyborczej, przez następne lata ich aktywność w życiu politycznym była raczej mizerna i mało znacząca.

Na łamach kobiecego czasopisma „Bluszcz” (reaktywowanego niedawno) komentowano ten problem następująco: „w sprawach polityki nie istnieje solidarność kobieca. W charakterze członków ciała ustawodawczego Polki nie potrafią zaznaczyć właściwie kobiecego stanowiska”, a także „O ile kobiety nie korzystają z czynnego i biernego prawa wyborczego, a więc z praw politycznych, o tyle nie będą mogły przeprowadzić swych postulatów społecznych”.

Oczywiście, z czasem kobitki uaktywniły się, przestały być apolityczne, ale też nie czarujmy się – zdecydowanej większości polityka kompletnie nie interesowała, ponieważ zdecydowana większość uważała, że polityka to rzecz męska. Ale... te, które się uaktywniły zaczęły tworzyć własne struktury o różnym stopniu masowości i różnorodnych zadaniach (w 1930 r. stworzyły nawet własny, samodzielny Komitet Wyborczy Organizacji Kobiecych z około dwudziestoma kandydaturami kobiecymi do Sejmu i Senatu). Rzecz jasna, tylko nieliczne uzyskiwały stanowiska polityczne, pełniły jednak głównie role służebne wobec swoich kolegów; podczas gdy leaderzy partii pięknie przemawiali, one biegały z ulotkami, redagowały teksty, drukowały i w ogóle wykonywały, z właściwym sobie wdziękiem najtrudniejsze, najmniej wdzięczne roboty.

Czy wiele się od tamtego czasu zmieniło? I tak i nie.

Przez te 90 lat Świat wielokrotnie już przewracał się do góry nogami; nastąpiły nieprawdopodobne, dziejowe przemiany polityczne w naszym kraju, w Europie i na Świecie, dokonał się oszałamiający postęp we wszystkich dziedzinach życia, również naszego życia – kobiet; wyszydzanym i ośmieszanym feministkom zawdzięczamy to, że współcześnie wszystkie mamy poczucie oczywistości praw kobiet i to właśnie odróżnia dzisiejszy feminizm od wcześniejszych jego etapów; w sferze prywatnej od dawna nie wystarcza nam prowadzenie domu, rodzenie i wychowywanie dzieci, i pielęgnowanie rodzinnych tradycji... a osławiona poprawność polityczna nie pozwala już politykom, przynajmniej oficjalnie, dziwić się naszym aspiracjom.

Podobno (statystyka) jesteśmy nieźle wykształcone, pracowite i systematyczne, i wciąż skłonne do poświęceń; podobno nasze zdolności i potrzeby empatyczne przewyższają te naszych męskich partnerów. Podobno... Dlaczego więc w polskiej polityce kobiety nie są traktowane poważnie i zdają się być jedynie elementem dekoracyjnym?

Polityk-mężczyzna może być chamem, niedouczonym karierowiczem, kłamcą, a nawet przestępcą, może mówić nie na temat i może bezczelnie udawać, że nie rozumie pytań drugiej strony; w zasadzie nie ponosi żadnej odpowiedzialności za słowo, wobec nikogo, a najmniej wobec społeczeństwa.

Kobieta-polityk niejako z założenia nie jest traktowana serio; jeśli zdarzy jej się jakaś niekonsekwencja lub nie daj Boże palnie jakąś głupotę, to już zawsze ciąży na niej piętno idiotki. Co gorsza, nawet i ta, której się to nigdy nie przydarzyło, musi wciąż udowadniać, że idiotką nie jest.

Badania socjologów, porównujące sytuację polityczną kobiet w kilkudziesięciu krajach, wykazują, iż jest ona najgorsza w krajach postkomunistycznych, przy czym Polska stanowi pośród nich prawdziwy fenomen. Otóż na pytanie: "Czy widzi pan/pani kobietę jako przywódcę?" połowa Polaków odpowiada twierdząco, ale – co ciekawe – zdecydowana większość kobiet w naszym kraju jest przeciwko.

Z drugiej strony, gdy przyjrzymy się polskim organizacjom pozarządowym, okazuje się, iż większość z nich prowadzą kobiety; działaczki tych organizacji dowodzą swoją skutecznością, że potrafią się jednoczyć wokół konkretnych celów i odnosić sukcesy.

Ponadto, Polska jest europejskim liderem, jeśli chodzi o udział w rynku kobiet-przedsiębiorców; aż 44% firm należy do kobiet. Według tzw. męskiego rozsądku wiele z tych firm nie powinno było nigdy powstać, nie wspominając o dobrym funkcjonowaniu. To dowód, że postrzegając świat na swój "kobiecy sposób", potrafimy w nim sensownie funkcjonować i odnosić sukcesy.

Dlaczego więc w sferze publicznej jesteśmy odsuwane na margines? Dlaczego polska demokracja dotyczy nas jakby mniej niż naszych kolegów? Odpowiedź na te pytania nie jest łatwa; na naszą "kondycję" kobiecą składa się wiele elementów, jeden z nich jednak przywoływany jest nader często...

Ponoć żywimy wobec siebie tzw. solidarność negatywną, co same dostrzegamy, ale nie zmienia to sytuacji, że nasza solidarność jest płytka i ma znaczenie jedynie w małych grupach. Możemy się zżymać, ale przecież niejednokrotnie tego doświadczałyśmy.

Na własnym blogu mogę sobie pozwolić na szczerość, więc dodam jeszcze jeden element: niestety, olbrzymi odsetek rodzaju żeńskiego odznacza się bezdenną głupotą. Przykro to przyznać i wcale nie oznacza, że rodzaj męski nie jest dotknięty tą chorobą, tyle że... no cóż... o wiele byłoby łatwiej, gdyby w proporcjach rozumu szala przechyliła się nieco na naszą stronę; łatwiej, bo mamy więcej do nadgonienia.

Co rozumiem przez głupotę (to wcale nie takie oczywiste) – napiszę kiedyś, teraz wracam do adremu!

Opinie zamieszczone w Bluszczu kilkadziesiąt lat temu niewiele się różnią od tych dzisiejszych. Naszą znikomą skuteczność polityczną tłumaczy się przede wszystkim brakiem doświadczenia politycznego (bo niby skąd mamy je mieć?) i brakiem kobiecej solidarności.

Zastanawiałam się długo, czy jest ona możliwa... uważam, że nie, w każdym razie jeszcze długo nie, cholera – chyba w ogóle... Z całą pewnością jednak nie jest możliwa, wbrew dyrdymałom opowiadanym przez niezwykle inteligentnych publicystów, tzw. "solidarność jajników". To określenie fajnie brzmi i w ogóle jest takie celne, ale jak się chwilkę zastanowić - pod warunkiem, że ma się taki zwyczaj - to tego typu solidarność jest najmniej możliwa, nie wspominając o tym, że nie jest potrzebna.

Możliwa jest natomiast solidarność, która skupi nas wokół wspólnego celu.

I znowu do adremu...

Kobiece organizacje pozarządowe od lat walczą o sprawy, które i nam, członkiniom Partii Kobiet, są najbliższe. Jeśli przyjrzeć się wyznaczonym przez te organizacje celom i określonym misjom, wszystkie w trochę odmiennych wariantach zawierają te same treści, które brzmią jak jakaś mantra:

działanie na rzecz równego statusu kobiet i mężczyzn w życiu publicznym i w rodzinie; integracja kobiet, zapobieganie dyskryminacji ze względu na płeć, upowszechnianie i ochrona praw kobiet, przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu kobiet i rodzin, wyrównywanie szans; dążenie do równości praw i szans dla wszystkich, pełnoprawne uczestnictwo z życiu społecznym, politycznym, gospodarczym i kulturalnym bez względu na płeć, wiek, pochodzenie, wykształcenie, status materialny, stan zdrowia czy orientację seksualną; działanie na rzecz likwidacji dyskryminacji ze względu na płeć w literaturze, kulturze, sztuce oraz życiu publicznym itp., itd.

Stworzyłyśmy partię, ponieważ jesteśmy przekonane, że "uczestnicząc w życiu społecznym i publicznym polskie kobiety chcą, mogą i powinny mieć także udział w rządzeniu Polską. Pragniemy, żeby głos kobiet był brany pod uwagę przy tworzeniu i realizowaniu prawa.

Na podstawie dotychczasowych, kilkunastoletnich doświadczeń polskiej demokracji uważamy, że najbardziej skuteczną metodą do realizacji tych zamierzeń jest stworzenie politycznej siły nacisku", ale żadna z istniejących partii nie daje nam takiej szansy.

Dopóki kobiety, które stanowią ponad 50% polskiego społeczeństwa nie zobaczą swoich reprezentantek w polityce, dopóty same nie będą widziały w niej swojego miejsca.

Partia Kobiet jest organizacją młodą, nieopierzoną; potykamy się i popełniamy błędy; jesteśmy "partią uczącą się" i bezsprzecznie brak nam doświadczeń choćby właśnie kobiecych organizacji pozarządowych, zawsze jednak, gdy rozmawiamy o dokonaniach kobiet zrzeszonych w tych organizacjach, zastanawiamy się dlaczego nie można zdyskontować tych doświadczeń i dorobku, tworząc silną politycznie reprezentację kobiet w polskim parlamencie. Psu na budę takie doświadczenia, które do niczego nie prowadzą.

W książce "Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym" Agnieszka Graff polemizuje z jedną z opinii wypowiadanych w tak zwanych kręgach liberalnych, według której "z czasem rzecz cała sama się wyklaruje; płeć przestanie funkcjonować jako podstawa do wykluczenia z życia politycznego, bo taka jest logika demokracji".

A więc, przekładając to na język współcześnie nami rządzących – dajcie sobie spokój, kobitki. Prędzej czy później doczekacie się, a na razie wracajcie na swoje poletka, na których możecie się realizować. I cieszcie się, że wam na to pozwalamy.

"Przestańmy się łudzić – mówi ta sama autorka – że polski patriarchat znajduje się w stadium demokratycznych przeobrażeń. To jest patriarchat młody i prężny; patriarchat, którego pazury są głęboko wbite w podłogę parlamentu, a może i w glebę pod parlamentem. On przemawia z pozycji siły."
Czy mamy czas czekać aż te pazury same się stępią? I czy to w ogóle możliwe, że same się stępią?

Jeszcze niedawno, w chwili zwątpienia w sensowność "pewnych" działań, pomyślałam o Rosie Parks, czarnej kobiecie, która w 1955 roku, w akcie obywatelskiego nieposłuszeństwa odmówiła ustąpienia miejsca w autobusie białemu mężczyźnie. Po tym incydencie Martin Luter King skutecznie walczył o zniesienie przepisów rasistowskich. W tym roku o fotel prezydenta USA walczył czarnoskóry Barack Obama. I wygrał.

Po paru dniach przyszła refleksja i zawstydzenie, bo przecież jest również inny aspekt tej wygranej. Tak naprawdę losy wyborów amerykańskich rozstrzygnęły sie wcześniej, gdy wybierano między Barackiem Obamą a Hillary Clinton. Jej w żadnym wypadku nie można zarzucić tego, co zarzuca się "działaczkom" PK: braku wiedzy, doświadczenia politycznego, dokonań ani charyzmy. Obama miał szczęście, że Hillary nie jest mężczyzną, ale my mamy go chyba mniej... Szkoda.


Wednesday, November 12, 2008

Czy jestem feministką?

Umieszczam ten nie swój tekst, aby mieć do niego w każdej chwili dostęp, by go nie zapomnieć, by mi przypominał, ile to razy znajdowałam się w sytuacjach bardzo podobnych do tej opisanej przez Rebekę Walker, choć w "towarzystwach" tzw. lepszych, gdzie te same treści ubierane były w delikatniejsze słowa...
Umieszczam go też dla mojej przyjaciółki, która zadała mi pytanie "czym jest feminizm".

Stając się Trzecią Falą
Tekst: Rebecca Walker

„Becoming the Third Wave” powstało pod wpływem sprawy o molestowanie seksualne, o które Clarence’a Thomasa – czarnego kandydata na sędziego Sądu Najwyższego w Stanach Zjednoczonych – oskarżyła Afroamerykanka Anita Hill. Manifest Walker, będący proklamacją odrodzenia się ruchu kobiecego w Stanach w postaci Trzeciej Fali, ukazał się w 1992 roku w magazynie feministycznym „Ms.”.

Nie jestem jedną z tych osób, które siedziały przykute do telewizora, oglądając senackie przesłuchanie. Miałam zajęcia, na które musiałam iść, prace zaliczeniowe do napisania i, szczerze, ta cała sprawa była zbyt bolesna. Czarny mężczyzna wypytywany o swoje dewiacje seksualne przez komisję białych mężczyzn. Czarna kobieta oskarżająca o molestowanie i dyskredytowana przez inne kobiety. . . . Nie mogłam się zmusić do oglądania tej napaści na ludzkiego ducha, z której zrobiono sensację.

Jak dla mnie, w całej tej rozprawie nie chodziło o to, czy Clarence Thomas w rzeczywistości napastował Anitę Hill, czy też nie, lecz o sprawdzenie i zredefiniowanie zakresu kobiecej wiarygodności i władzy.

Czy kobiece doświadczenie jest w stanie zagrozić męskiej karierze? Czy kobiecy głos, kobiece poczucie własnej wartości i niesprawiedliwości może rzucić wyzwanie strukturze zbudowanej na podporządkowaniu naszej płci? Zeznania Anity Hill zagroziły, że uczynią to i jeszcze więcej. Jeśli Thomas nie zostałby zaprzysiężony, każdy mężczyzna w Stanach Zjednoczonych zostałby narażony na ryzyko. Jak wielu senatorów nigdy nie opowiedziałoby seksistowskiego dowcipu? Jak wielu mężczyzn nie użyłoby swego chronionego męskiego przywileju, by popsuć w jakiś sposób szyki koleżance, przyjaciółce czy też krewnej, umniejszając jej wpływy i pomysły?

Tym, dla których ich poczucie władzy jest w tak oczywisty sposób związane ze zdrowiem i wigorem ich penisa, byłaby to metaforyczna kastracja. Oczywiście, to zbyt wielkie zagrożenie.

Podczas gdy niektórzy mogą wychwalać cały spektakl za zwiększenie świadomości na temat molestowania seksualnego, jego rzeczywisty rezultat jest bardziej pouczający. On dostał awans. Ona została odrzucona. Mężczyźni zyskali pewność, co do nienaruszalności swojego penisa/władzy. Kobiety zostały upomniane, by zachowywać swoje doświadczenia dla siebie.

Kontruderzenie przeciwko amerykańskim kobietom naprawdę ma miejsce. Kiedy błędne rozumienie równości pomiędzy płciami staje się coraz bardziej powszechne, to samo dzieje się z próbą zawężenia granic osobistej i politycznej władzy kobiet. Zaprzysiężenie Thomasa, ostateczna manifestacja poparcia męskiego paradygmatu molestowania, jest wysłaniem jasnego przesłania do kobiet: „Zamknijcie się! Nawet jeśli będziecie mówić, my nie będziemy słuchać”.

Nie dam się uciszyć.

Jestem świadoma faktu, że żyjemy w oblężeniu. Mam zamiar oddać. Odkryłam i „spuściłam ze smyczy” więcej skrywanego gniewu, niż myślałam, że to możliwe. Niezliczony raz w moim dwudziestodwuletnim życiu zostałam zradykalizowana, upolityczniona, przebudzona. Odzyskałam głos i tym razem mój głos nie jest pojednawczy.

Po zaprzysiężeniu Thomasa zapytałam bliskiego mi mężczyznę, co myśli na temat tego całego bałaganu. Obchodzi go głównie niebezpieczeństwo, jakie Thomas może stwarzać dla praw obywatelskich dla kolorowych. Zaczynam tyradę: „Kiedy postępowi czarni mężczyźni zaczną stawiać na pierwszym miejscu moje prawa i dobro? Kiedy przestaną gadać tak cholernie dużo na temat «rasy», jakby dotyczyła ona wyłącznie ich?”. Odpowiada, że daję się ponieść emocjom. Krzyczę: „Muszę wiedzieć, czy jesteś ze mną, czy masz zamiar pozwolić im mnie zniszczyć?”.

Tydzień później jadę pociągiem do Nowego Jorku. Śliczna mama i córka, obie ubrane na zielono, siedzą po drugiej stronie przejścia. Mała dziewczynka ma ściśle zaplecione warkocze. Jej brązowa skóra jest zaróżowiona i gładka, jej oczy pogodne, gdy trajkocze radośnie, wyglądając przez okno. Dwaj mężczyźni wsiadają do pociągu i siadają zaraz za mną, trzęsąc moim siedzeniem, gdy z łomotem zajmują swoje. Zatapiam się we Wściekłość i wrzask. Zaczynają głośno rozmawiać o kobietach. „Człowieku, pieprzyłem sukę całą noc, a później nigdy do niej nie zadzwoniłem”. „Człowieku, tam jest wiele takich dziewczyn, znasz tę dziwkę, mieszka tam koło Tyrone? Cóż, wyrwałem to gówno”.

Matka przesuwa się bliżej do milczącej teraz córki. Patrząc na jej drobne plecy, dostrzegam, że przysłuchuje się mężczyznom. Zastanawiam się, jak mogę zmienić sytuację, jedyna ze wszystkich ludzi w wagonie. Milczenie czyni nas współsprawcami.

Kolejny wielki mężczyzna wsiada do pociągu. Po głośnym przywitaniu z tamtymi pasażerami, siada koło mnie. Mówi im, że jedzie do Filadelfii odwiedzić swoją żonę i dziecko. Naiwnie myślę, że jest inny. Wówczas: „Człowieku, jest cała masa kobiet w Filadelfii, które czekają na ciebie, byś dał im trochę”. Odwracam głowę i pozwalam, by ogień w moich oczach buchnął na niego. Zajmuje dwa siedzenia i ma ręce z wielkimi opuchniętymi kłykciami. Wyobrażam sobie, jak złote pierścionki na jego palcach spadają z trzaskiem na moją twarz. Wyczuwa coś. „Jak ci na imię, kochanie?”. Pozostali mężczyźni wychylają się zza siedzeń.

Wybucha potok słów: „Nie jestem twoim kochaniem, nie jestem twoją suką, nie jestem twoim maleństwem. Jak śmiesz mieć czelność, by siedzieć tu i mówić o kobietach w ten sposób, a później próbować rozmawiać ze mną?”. Kobieta/matka wtóruje do rytmu w poczuciu siostrzeństwa. Mężczyźni w jednej chwili zostają ogłuszeni. Wtem powrót: „O, suko, nie odwalaj tego kobiecego gówna tutaj, bo to głupia gadka”. Uderza tyłem jednej ręki o dłoń drugiej. Nie uchylam się. Fruwają słowa.

Odzywa się mój instynkt, podpowiadając, żebym wysiadła. „Jak widzę, nie zamierzacie się ruszyć; ja to zrobię”. Przesiadam się do pierwszego wagonu. Jestem tak wściekła, że ogarniają mnie myśli o morderstwie, o fizycznej zemście na nich, o separatyzmie. Prawie wychodzę z siebie; brakuje mi śmiałości, by się zamienić w żywą siłę. Jest mi niedobrze na myśl o tym, jak kobiety są negowane, gwałcone, ignorowane. Jestem wściekła, bezlitosna w swoim gniewnie na tych, którzy naruszają moją przestrzeń, którzy chcą zabrać moje prawa, którzy nie słyszą mego głosu. W miarę jak mijają dni, zmuszam się, by pojąć, co to znaczy być częścią Trzeciej Fali feminizmu. Zaczynam rozumieć, że jestem to winna sobie, mojej małej siostrze w pociągu, wszystkim córkom, które mają się jeszcze narodzić. Muszę wyjść poza swój gniew i sformułować agendę. Po zwalczeniu myśli o separatyzmie i bojowości, łączę się z własnymi uczuciami bezsilności. Zdaje sobie sprawę, że muszę przejść przemianę, jeśli mam się naprawdę poświęcić polepszeniu życiowej sytuacji kobiet. Moje zaangażowanie musi być czymś więcej niż głosem w dyskusji, braniem udziału w wyborach, czytaniem teorii feministycznej. Mój głos i świadomość muszą zostać przełożone na rzeczywistą akcję.

Jestem gotowa, by zdecydować się, tak jak moja matka zdecydowała przede mną, by poświęcić wiele ze swojej energii historii, zdrowiu i uzdrawianiu kobiet. Każdy z moich wyborów będzie musiał być zgodny z moim feministycznym standardem sprawiedliwości.
Bycie feministką oznacza włączenie ideologii równości i kobiecej siły w każde włókno mojego życia. Oznacza szukanie osobistej jasności w środku systemowej destrukcji, łączenie się w siostrzeństwie z innymi kobietami, nawet gdy jesteśmy podzielone, rozumienie struktur władzy po to, by je zakwestionować.

Choć to może wydawać się proste, jest to dokładnie ten rodzaj postawy, który jest niechętnie przyjmowany przez wiele moich rówieśniczek. Piszę więc te słowa jako apel do wszystkich kobiet, zwłaszcza kobiet z mojego pokolenia. Pozwólcie, by zaprzysiężenie Thomasa przypomniało wam, jak stało się to w moim przypadku, że do zakończenia walki jeszcze bardzo daleko. Niech to lekceważenie dla kobiecego doświadczenia wzbudzi w was gniew. Zamieńcie tę wściekłość w polityczną siłę. Nie głosujcie na nich, o ile nie działają dla nas. Nie kochajcie się z nimi, nie łamcie się z nimi chlebem, nie troszczcie się o nich i nie karmcie ich, jeśli nie stawiają na pierwszym miejscu naszej swobody do kontrolowania naszych ciał i życia.

Nie jestem feministką doby postfeminizmu. Jestem Trzecią Falą.

Tytuł oryginału "Becoming the Third Wave". Tekst ukazał się w 39 numerze pisma „Ms.”, styczeń–luty 1992.

Z języka angielskiego tłumaczyła Sylwia Kuźma, „LiteRacje”, nr 1 (14), wiosna 2007.

Rebecca Walker – ur. w 1969 roku, amerykańska pisarka i aktywistka feministyczna pochodzenia afroamerykańskiego i żydowskiego, córka Alice Walker, autorki „The Color Purple” („Kolor Purpury”). W 1992 założyła Third Wave Direct Action, przekształconą później w Third Wave Foundation, organizację mającą zachęcać młode kobiety do angażowania się w życie polityczne i społeczne i do stawania się liderkami w swoich społecznościach.

Czy jestem feministką? Tak - jestem.

Sunday, November 9, 2008

Obywatelski projekt pomocy osobom doświadczającym przemocy w rodzinie

Poprzyjcie ten projekt!
Ma on pomóc ofiarom przemocy. Wciąż trudno uwierzyć, że taka przemoc ma miejsce. Niby słyszymy, widzimy przerażające zdjęcia, płakać nam się chce na widok maltretowanych dzieci (kobiety pokazuje się rzadziej), ale... przecież nas to nie dotyczy, ten problem jest gdzieś obok... Nie pozostawajcie obojętni.
Podpis można również złożyć, w pewnym sensie, przez internet - wchodząc na stronę fundacji www.razemlepiej.pl i ściągając stamtąd listę poparcia, którą następnie należy przesłać pocztą.
Zróbcie to - znaczek nie kosztuje tak dużo, zresztą, cóż znaczy wobec ceny zdrowia, a czasem życia maltretowanych. Na stronie Fundacji znajdziecie również pełen tekst ustawy i projektowanych zmian.

7 tys. podpisów zebrano dotąd pod obywatelskim projektem nowelizacji ustawy, który ma się przyczynić do poprawy sytuacji ofiar przemocy w Polsce. Pomysłodawca, fundacja Razem Lepiej, musi do połowy stycznia 2009 r. zebrać ich 100 tys., żeby mogła się rozpocząć procedura legislacyjna.
Do akcji zbierania podpisów włączyły się różne organizacje pozarządowe, w tym Partia Kobiet.

Projekt nowelizacji gwarantuje znacznie lepszą ochronę ofierze przemocy, jednocześnie nie pozbawiając sprawcy prawa do obrony. Powstał w wyniku wielomiesięcznej pracy i konsultacji społecznych. W jego tworzenie były zaangażowane organizacje pozarządowe, urzędnicy samorządowi, eksperci z zakresu prawa oraz pracownicy administracji rządowej. Przestudiowałyśmy w PK projekty PIS, PO i fundacji "Razem lepiej" i potwierdzamy przewagę tego ostatniego; jest najdalej idący w ochronie bitych kobiet i dzieci.
Popieramy także pomysł powołania Ośrodków do Scalania Rodziny, do których mogłyby się zgłaszać osoby pokrzywdzone albo osoby kierowane przez sądy opiekuńcze. Fundacja chce nie tylko przeciwdziałać przemocy w rodzinie, ale zająć się również pomocą rodzinie w kryzysie.

Kontrowersje wzbudza natomiast zapis dotyczący obligatoryjnego sprawdzania, przez pracowników szkól, czy dziecko ma kanapki (tzw. drugie śniadanie). Według nas zapis ten godzi w godność i prywatność dziecka, naraża je na stres. Jak miałoby wyglądać takie przeszukanie tornistra? No cóż, będziemy się starały wpłynąć na zmianę tego zapisu - to przecież projekt.

Zbierajcie podpisy!

Thursday, November 6, 2008

Szklane ściany i szklane ruchome schody

Słowo się rzekło, więc dalej z tą szklaną terminologią. To taka najbardziej podstawowa podstawa w Gender mainstreaming, pierwsza literka...


Szklane ściany – pojęcie odnoszące się do sytuacji, w których utrudniony jest awans z funkcji pomocniczych na kierownicze, ponieważ pracownicy tego typu nie posiadają doświadczenia potrzebnego na wyższych stanowiskach menedżerskich. Dotyczy to głównie kobiet zatrudnionych w dziedzinach o ubogich perspektywach awansu, jak sekretariat i inne rodzaje pracy biurowej. Nawet jeśli otrzymają one pracę o wyższym statusie, to mogą mieć kłopoty z dalszym awansem, ponieważ menedżerowie wyższych szczebli nie wywodzą się na ogół z funkcji uważanych za wspierające, lecz z uznawanych za centralne.

Szklane ruchome schody - termin odnoszący się do sytuacji uprzywilejowania mężczyzn w zawodach tradycyjnie uprawianych przez kobiety (na przykład w edukacji). Nawet w tych zawodach kobiety nie mają ułatwionego dostępu do najwyższych stanowisk. Pojęcie „szklane ruchome schody” oznacza niewidzialną siłę wynoszącą mężczyzn na wyższe szczeble kariery i stanowiącą przeciwieństwo „szklanego sufitu”, czyli niewidzialnej bariery zagradzającej kobietom drogę na szczyt.

Monday, November 3, 2008

szklany sufit

Jeśli słyszymy w jakiejś debacie, dyskusji... najczęściej przywoływane przez kobiety, a jakże!, określenie "szklany sufit" , dodajmy dla jasności, że przez kobiety na wyższym poziomie świadomości swojej przynależności społecznej, warto wiedzieć, że pojęcie to pojawiło się w latach 70. w Stanach Zjednoczonych, a w latach 90. utworzono nawet specjalną Komisję ds. Szklanego Sufitu, co było swego rodzaju reakcją na sytuację, w której jedynie 3 do 5% najwyższych stanowisk zajmują kobiety.
Gdyby ktoś sobie pomyślał, że od lat 70. upłynęło jednak sporo czasu i wiele się przez te prawie czterdzieści lat zmieniło, powiedziałabym temu komuś, że jest w błędzie, bo sufit nadal istnieje, stał się jedynie jakby bardziej przeźroczysty, gdzieniegdzie pomalowano go w kwiatki (nie licząc się zresztą z różnorodnością kobiecych gustów), ale z pewnością, korzystając z postępu techniki i inżynierii, głównie inżynierii manipulacji społecznej, uczyniono go silniejszym i odpornym na wstrząsy wywoływane wzrastającą aktywnością kobiet w życiu społecznym narodów.


Szklany sufit

to inaczej niewidzialna bariera, która zdaje się oddzielać
kobiety od wyższych i najwyższych szczebli kariery, uniemożliwiająca im awansowanie na sam szczyt.
Mianem "szklanego sufitu" - glass ceiling, określa się przeszkody, jakie napotykają kobiety pełniące funkcje kierownicze:
wyrażenie to symbolizuje widoczność awansu przy jednoczesnej jego nieosiągalności.

ciąg dalszy nastąpi...