Tuesday, June 30, 2009

Jupiterów światła zgasły - emocje wciąż obecne

Część druga – Kongres

... jeśli byli tacy, którzy nie wierzyli w szczerość Naszych pozytywnych uczuć związanych z KKP, nie wspominając o sensie uczestniczenia w nim - a byli, i według nich entuzjazm, jaki wykazałyśmy, dowodził naszego braku doświadczenia, znajomości „rzeczy”(?), umiejętności właściwej oceny jedynie słusznych „środowisk kobiecych” i ich „zasług i wkładu” – to mam im do powiedzenia jedno: Bujajcie się! Nie mam ochoty niczego udowadniać i nie zależy mi na protekcjonalnym poklepaniu po główce i na „dobra dziewczynka, jak będziesz posłuszna, to może kiedyś pozwolimy ci coś powiedzieć...”
Mówię od siebie, bo w odróżnieniu od tych „jedynie słusznych” pozostawiam swoim koleżankom partyjnym prawo do ich własnej wypowiedzi, odmiennego zdania, bo wiem, że się różnimy - jak czasami bardzo się różnimy! Co więcej, właśnie to, że mimo różnic działamy razem, uznaję za naszą siłę - to właśnie pozwala mi wierzyć, że przynależność do PK ma sens, a jej raczkowanie w polityce ma szanse przekształcić się w spionizowany chód, nawet jeśli po drodze zaliczymy bolesne upadki, ukruszone zęby mleczne i guzy na głowie.
Na KKP jechałyśmy jak na własne wesele! Po normalnym dniu pracy w pracy i w domu, po nieprzespanej nocy w autobusie nie czułyśmy zmęczenia tylko podniecenie, no i... lekki niepokój... czy się uda, czy Sala Kongresowa będzie pełna, czy będą media. Że niby nie nasza „impreza”? Jak to nie nasza?
Bardzo chciałyśmy, aby IM się udało, tym „trzem Paniom” (trzy Panie: Jolanta Kwaśniewska, Magdalena Środa, Henryka Bochniarz), których Kongres był ponoć „prywatną inicjatywą” i jak można domniemywać, czytając między wierszami niektórych pokongresowych wypowiedzi, miał im jedynie przynieść korzyści i splendor (niezasłużony).
Wprawdzie „trzy Panie” niekoniecznie przepadają za Partią Kobiet - nie są w tym specjalnie oryginalne ;) - ale i tak szczerze życzyłyśmy im powodzenia.
KKP był niezwykle bogaty w wydarzenia i panele, które odbywały sie w tym samym czasie - równoległe. Nie uczestniczyłam we wszystkim, czego żałuję, ale było to niemożliwe. Stanowiłam najmniejszą część tego wydarzenia, jednostkę kobiecą, która sama niewiele znaczy i niewiele może, ale Tam poczułam się niezbędnym elementem ważnej Całości, choć byłam jedynie słuchaczem.
Po kolei...
Pierwsze wrażenie i radość – mnóstwo kobiet! Sala Kongresowa prawie pełna, na każdym kroku wolontariuszki gotowe pomóc w każdej sprawie.
Drugie wrażenie i uznanie – skromna scenografia; z umiarem, prostą elegancją, bez niepotrzebnych ozdobników, znak Kongresu, kanapy, telebimy.
I pierwsze wzruszenie, które mnie... zaskoczyło. W szumie i rozgardiaszu zapełniającej się sali, gdzieś między sceną a pierwszym rzędem, pojawiła się niepozorna postać Pani Prezydentowej Marii Kaczyńskiej. Zanim zajęła swoje miejsce, sala powitała ją spontanicznymi gorącymi brawami. W tym momencie zrozumiałam, że mam szczęście - znalazłam się w doborowym towarzystwie mądrych bab. Po filmie „Kobiety w dwudziestoleciu” powitałyśmy Panią Prezydentową raz jeszcze – równie gorąco, gdy została zaproszona na scenę. Powiedziała parę zdań głosem drżącym z przejęcia i ze wzruszenia. Zrozumiałyśmy się doskonale. Nie musiała niczego tłumaczyć, ani się tłumaczyć, choć sama raczej nie ma z czego. Ma odwagę, kobieta; ta odwaga i charakter wzbudza szacunek. Niektóre koleżanki, jak to baby, ocierały łezki. Naprawdę – świat byłby lepszy... Będzie!
Wykład Pani Prof. Marii Janion „Solidarność – wielki zbiorowy obowiązek kobiet” wbił mnie w fotel. Już pierwsze słowa:
„Przez całe lata uznawałam wyrazisty podział na rzeczy poważne i niepoważne: w obliczu zniewolenia poważne są dążenia niepodległościowe, niepoważna zaś walka o prawa kobiet. Prześladowania polityczne dotyczą działaczy niepodległościowych, natomiast represje i przemoc wobec kobiet mają być ich sprawą prywatną.
Wierzyłam, że najpierw wywalczona zostanie wolność dla całego społeczeństwa, potem wspólnie i spokojnie zajmiemy się polepszeniem kondycji kobiet. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że w wolnej Polsce kobieta miała być „istotą rodzinną”, która zamiast polityką powinna zajmować się domem. Trochę zatem czasu upłynęło zanim pojęłam, że demokracja w Polsce jest rodzaju męskiego...”

Nam wszystkim zajęło to sporo czasu. W obliczu każdego „przewrotu dziejowego”, każdego kryzysu, czy to w Państwie, czy w rodzinie, każdego niedostatku, kłopotu... zajmujemy „przypisane nam miejsce”, wycofujemy się o krok, kolejny raz rezygnujemy, chowamy się do swojej skorupy, do której mało kto chce zajrzeć i którą łatwo rozgnieść. W Partii Kobiet odczułyśmy to bardzo boleśnie, kiedy po „boomie” pierwszych miesięcy wiele z naszych koleżanek „zostało przywołanych do porządku” przez swoich partnerów lub otoczenie, albo same przywołały się do porządku, z różnych oczywiście powodów. Kiedy przez całe życie jest się „pielęgniarką”, „matką Polką”; niesie się pomoc tu i teraz, reaguje się natychmiast, trudno przestawić się na budowanie strategii wieloletnich, może i słusznych, ale bardzo trudnych w realizacji i niepewnych. W tym zagubieniu i opresji mimo wszystko łatwiej zawalczyć o swój partykularny interes, łatwiej nawet poświęcić się i mieć święty spokój, niż „zbawiać świat”.
I właściwie nie ma w tym nic złego, niechby tylko - zazwyczaj z nieuświadomionego wstydu - nie szkodziło się tym, którzy chcą zbawiać.
Tak, solidarność jest wielkim zbiorowym obowiązkiem kobiet, ale większość kobiet nie postrzega jej jako swój obowiązek. Co musiałoby się stać, jaka spektakularna potworność musiałaby dotknąć Polki, by zrozumiały, że kobieca solidarność nie jest paktem z diabłem?
W dyskusjach okołokongresowych, tych babskich, jak mantra powraca zarzut, że służyć on miał „lansowaniu się Kwaśniewskiej”... O co wam chodzi, drogie panie? Rozumiem, gdyby zarzut ten postawić no... na przykład mnie (pod warunkiem, że zorganizowałabym taki Kongres) – to miałoby sens. Lansuję się, bo mnie nie ma, bo chcę zaistnieć, kandydować na Prezydentkę, ubić konkretny interes, ale Kwaśniewska? Po ki diabeł jej się lansować? To kompletnie nielogiczne!
Wbrew obawom i oczekiwaniom niektórych „życzliwych”, prowadzony przez Jolantę Kwaśniewską panel, dotyczący przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, ujawnił jej głęboką wiedzę na ten temat, zrozumienie i bardzo solidne przygotowanie, co jest równoznaczne z szacunkiem dla wszystkich przybyłych.
Aż jakoś głupio tłumaczyć, że nie trzeba być zgwałconą i pobitą, aby rozumieć jakie to zło i chcieć temu przeciwdziałać, chociaż rzecz jasna doświadczenie zła czyni nas czasami – ale nie zawsze! - wrażliwszymi. Przypomina mi się w tej chwili mowa obrończa z filmu „Czas zabijania”, skierowana do ławy przysięgłych: „A teraz wyobraźcie sobie, że ta dziewczynka jest biała”...
Wielokrotnie, zależnie od interlokutora, przetwarzałam to zdanie na: „A teraz wyobraź sobie, że to jesteś Ty” albo w kontekście dyskryminacji kobiet: „A teraz wyobraź sobie, że jesteś... mężczyzną”.
Pomyślałam o tym również, gdy przed Panelem Plenarnym „Kobiety dla Polski: 20 lat transformacji – aktywność publiczna, społeczna i zawodowa kobiet” na scenę weszła Janina Ochojska. Zrobiło mi się potwornie głupio, i smutno, i jakoś niekomfortowo... wobec jej kalectwa. Skąd bierze się TAKA siła w tak słabym ciele? I skromność.
Różne są wcielenia dobra. Janina Ochojska jest jednym z nich. To właśnie Ją głównie zapamiętałam z tego panelu.
Ale była też Barbara Labuda, "moja" Pani Profesor, na której zajęciach po raz pierwszy usłyszałam o feminizmie, o nierówności, o wszelkiego rodzaju wykluczeniach, choć wtedy nie tak to nazywałyśmy i w ogóle uważałyśmy, że nas to nie dotyczy. Chciała nam otworzyć umysły, uczyła "niezależnego" myślenia, udowadniała sobą samą, swoim życiem i pracą, że jesteśmy "coś" warte i niekoniecznie przeznaczone do ról nam przypisanych przez kulturę, historię i... wówczas ustrój. Ale też, że wszyscy ponosimy konsekwencje dokonywanych wyborów... i że nie ma sprzeczności w miłości i niezależności... i że największym dowodem miłości jest pozostawienie wolności kochanej osobie... Banały? Ale nie w realu. Wiele jej zawdzięczam.
Natomiast Pani Jaruga-Nowacka, po bardzo dobrym wystąpieniu o tym, czego zrobić się nie udało, oczywiście polityczkom (czyli właściwie niczego), zacytowała "naczelną" feministkę polską!!!
"Demokracja kończy się tam, gdzie zaczyna się sprzeciw episkopatu". W panelu kończącym KKP myśl tę rozwinęła sama Naczelna.

Jupiterów światła zgasły - po Kongresie Kobiet Polskich



Uczestniczki subiektywne reminiscencje z Kongresu Kobiet Polskich.
Część pierwsza.

Na wieść o mającym się odbyć KKP, w skromnych szeregach wrocławskiej Partii Kobiet zabulgotało z podniecenia. Zrazu pojawiła się sama idea i cele przyświecające Kongresowi, bez szczegółów, bez nazwisk, ale już to postawiło nas na baczność; potem poznałyśmy i nazwiska. Dobrze – nazwiska nośne, rozpoznawalne, niektóre szczególnie zasłużone dla spraw kobiet, tego chcą media, jest szansa na nagłośnienie paru ważnych spraw – uznałyśmy zgodnie, i nawet przez myśl nam nie przemknęło, o naiwności kobieca!, że ktokolwiek mógłby zakwestionować „dobro”, jakie z tego Kongresu wyniknąć może, choć żadna siła, niechby i najwyższa, nie jest w stanie niczego i nigdy nam zagwarantować.
Nadzieja, logika i rozsądek podpowiadały, że dla tego niezagwarantowanego dobra, jeśli jest choćby iskierka szansy, że się ziści, warto strząsnąć z siebie ordery, te przypięte i te być może niesłusznie nieprzypięte, mimo zasług i oczekiwań. I należy je zrzucić, bo jedynie podejście do tego wydarzenia z „czystym sercem” stworzy atmosferę do szczerych rozmów i walki na argumenty.
Tymczasem, ku naszemu naiwnemu zdziwieniu, już w okresie przygotowawczym wiele „środowisk kobiecych” nie podzieliło naszego entuzjazmu. Zawrzały z oburzenia; poczuły się pominięte, wykluczone, niezaproszone do organizacji... Z doświadczenia wiem, że im więcej decydentów przy organizacji czegokolwiek, tym większa szansa na klapę, ale tam - zawsze znajdzie się ktoś, kto wie lepiej. Zresztą, podskórnie jakoś czuję, że nie o robotę przy organizacji tu chodziło, a raczej o zasiadanie na kanapach w świetle jupiterów.
Z blogu Sylwii Chutnik dowiedziałam się, że „organizatorkom zarzucano między innymi elitaryzm, lansowanie wizji kobiety biznesu w garsonce, a zapominanie o kobiecie w fartuchu z supermarketu”. Mam pytanie – po kiego grzyba lansować kobietę w fartuchu, skoro ona chciałaby być kobietą biznesu w garsonce? Komunę z robotnicami na plakatach, na szczęście, mamy już za sobą. Ponadto brak „lansu” nierównoznaczny jest z zapomnieniem; w zasadzie cały kongres poświęcony był „kobietom w fartuchach”, czy mają je na biodrach, na oczach czy też w głowach, w dodatku siłą narzucone, związane, zaciśnięte.
Uważałam przed, uważam po Kongresie – jeśli chciałyśmy być obecne, dostałyśmy taką szansę; jeśli chciałyśmy zabrać głos, miałyśmy wiele okazji.
Panie „wykluczone” - mogłyście zaistnieć w swej „masie”, skrzyknąć się, zorganizować, przyjechać w sile tysiąca głów, założyć czapeczki z napisem „wykluczone”, koszulki swoich organizacji, opanować wszystkie panele, zażarcie dyskutować i zaznaczyć swoją obecność; macie za sobą całe lata działalności prokobiecej, wiedzę na każdy babski temat, pewność swych racji, nieobce wam wystąpienia publiczne... Gdzie byłyście? Czekały na was żądne sensacji kamery...
Podziwiam Ankę Zet za jej odwagę i determinację. Po raz kolejny zwróciła uwagę na to, co dla niej najważniejsze. Bardzo bym chciała, by w przyszłym roku była prowadzącą jeden z paneli „tematycznych”, by mogła nareszcie ściągnąć hełm. I niech to zrobi po swojemu. Ja z całą pewnością polecę na to spotkanie.

Wednesday, June 24, 2009

KKP - wystąpienie Agnieszki Graff

Wprawdzie ukazało się w Gazecie Wyborczej, ale strasznie chcę, by się tu znalazło. Ostatecznie parę osób tu zagląda, a nie wszystkie mają dostęp do GW.


Urealnić kobiety

Wystąpienie Agnieszki Graff
Kongres Kobiet Polskich
21 czerwca 2009

Opublikowane 22 czerwca w Gazecie Wyborczej


Mam do powiedzenia trzy rzeczy, a każda z nich jest na swój sposób kłopotliwa i trochę w poprzek naszych dotychczasowych obrad.

Pierwsza dotyczy kobiecej jedności - i dlaczego ja w tę jedność wątpię. Druga dotyczy mężczyzn: dlaczego ich tu nie ma - albo prawie nie ma - i dlaczego jednak są. Trzecia dotyczy upolitycznienia religii, czyli kwestii, o której w Polsce zbyt często się milczy.

Zanim jednak zacznę rozrabiać i bruździć, muszę wam się przyznać do wzruszenia. Wielkiego wzruszenia. Chwilami mam wrażenie, że śnię. Sala Kongresowa pełna kobiet? Wielka kobieca debata o prawach kobiet w 20-lecie demokratycznego przełomu? Niemożliwe. A jednak możliwe! Ten kongres jest spełnieniem moich marzeń, a jestem pewna, że to dopiero początek.

Jedność kobiet? Niezupełnie

Pod koniec lat 60. feministki ukuły hasło "Sisterhood is powerful" [Siostrzeństwo jest potężne], ale już po paru latach zaczęto wątpić w jego prawdziwość. Zaczęły się nieuchronne rozłamy, spory, waśnie. "Sisterhood is impossible" - kpiono.

Siostrzeństwo, jedność ponad podziałami to utopia. Piękna, ale groźna. Jeśli w nią uwierzymy, czeka nas rozczarowanie. Prędzej czy później ktoś nas oskarży o to, że uzurpujemy sobie prawo do mówienia w imieniu kobiet, o których życiu nie mamy pojęcia. Nie jesteśmy ich siostrami ani nawet kuzynkami. Kobiet, które różnią się światopoglądem, przynależnością religijną, rasową, kulturową, orientacją seksualną, priorytetami, a także - co istotne - zasobnością i dostępem do życiowych szans.

Obawiam się np., że królujący na tej sali optymizm na temat sukcesu ekonomicznego kobiet po 1989 r. to wynik naszej uprzywilejowanej pozycji społecznej.

Podam jeden przykład. Wczoraj mówiono tu często i radośnie o przedsiębiorczości Polek - prasa donosi, że 35 proc. menedżerów to kobiety. Otóż warto pamiętać, że lwia część tych firm to firmy jednoosobowe. Zatem chodzi tu w dużej mierze o pracę na własny rachunek. Kobiety wybierają tę drogę, by ominąć bariery, jakie stawia im dyskryminujący rynek pracy. Często też założenie firmy wymuszają na nich pracodawcy, a samozatrudnienie wiąże się z brakiem osłon socjalnych. Czasem jest to "sukces", ale chyba częściej - trudna konieczność.

Zamiast o kobiecej jedności ponad podziałami mówmy więc raczej o kobiecej solidarności. Debatując o transformacji, pamiętajmy o wykluczeniu, jakie dotknęło masę ludzi - ocenia się tę grupę na 30 proc. Polaków, a kobiet jest tu więcej niż mężczyzn - szczególnie wykluczone są te samodzielnie wychowujące dzieci.

Jako kobiety miewamy wspólne interesy, ale przecież nie jesteśmy jednością. Kobieta pracodawczyni nie jedzie na jednym wózku z kobietą, którą zatrudnia. Tu jest realny konflikt. Zamożna kobieta, która korzysta z prywatnej służby zdrowia, niewiele wie o sytuacji pielęgniarek żyjących z głodowych pensji. Musimy słuchać się nawzajem, nie zakładając, że usłyszymy echo własnych poglądów, nie uciszając tych, które mówią coś, co nie mieści się w horyzoncie naszych doświadczeń.

Transformacja ma wiele twarzy. Kobiety, którym się powiodło, mają zobowiązania wobec tych, które zostały zepchnięte na margines. Henryka Bochniarz wspominała wczoraj, że nie wie, na czym we współczesnej Polsce miałaby polegać lewicowość. Otóż właśnie na tym, by dostrzec nierówności - także te między kobietami. I zająć się ich niwelowaniem.

Moja druga refleksja dotyczy wielkiego nieobecnego naszego kongresu, czyli mężczyzn.

Rozumiem, dlaczego ich tu nie ma. Od 20 lat działam na rzecz równości płci i cenię sobie czysto kobiece spotkania - ich szczególną atmosferę, swobodę, uważność. Jestem zmęczona protekcjonalnym tonem, lekceważeniem i dobrymi radami, z jakimi mężczyźni wpadają na spotkania poświęcone nierówności płci. Dają do zrozumienia, że oni zrobiliby ten cały feminizm dużo lepiej. Zadają pytania w rodzaju: chyba nie chcecie nas zmusić do karmienia piersią? Na osłodę dodają, że ładnie wyglądamy. Czysto kobiecy kongres pozwolił nam nie tracić czasu na tego rodzaju dialogi. Poczułyśmy naszą siłę, kompetencję, kobiecą wspólnotę.

Pamiętajmy jednak, że do równości - jak do tanga - trzeba dwojga. Bez mężczyzn ani rusz - bez ich dobrej woli, wysiłku, świadomości, że równość im także się opłaca. Że tu chodzi o lepszy, sprawiedliwszy świat.

Dlatego postuluję: zawalczmy także o ich stronę równości. Domagajmy się - oprócz parytetów, które wzmocnią pozycję kobiet w sferze publicznej - mechanizmów, które wzmocnią rolę mężczyzn w sferze domowej. Np. prawdziwych urlopów ojcowskich z prawdziwego zdarzenia. Nie opcjonalnych czterech tygodni, które kobieta może oddać mężczyźnie ze swego urlopu macierzyńskiego, ale niezależnego, pełnowartościowego urlopu tylko dla ojca. Niech to będą dodatkowe dwa miesiące, które para traci, jeśli ojciec nie zdecyduje się zostać w domu z dzieckiem.

Ustawodawca już planuje pewne zmiany - ale zbyt ostrożnie. Od stycznia 2010 r. ojcu przysługiwać będzie tzw. urlop ojcowski w wymiarze jednego tygodnia. W 2012 r. nastąpi rewolucja - tata dostanie już dwa tygodnie. To śmiesznie mało. Zwłaszcza że ma to być urlop - uwaga! - równoczesny z macierzyńskim. Czyżbyśmy tak mało ufali mężczyznom, że boimy się zostawić ich sam na sam z własnymi dziećmi? Ustawodawca jest wobec polskich ojców nieufny. Proponuję, by kongres spróbował go ośmielić.

A na razie doceńmy tych mężczyzn, którzy zostali w domu z naszymi wspólnymi dziećmi, podczas gdy my obradujemy o równości płci. Doceńmy też manifest feministów napisany specjalnie na nasz kongres przez prof. Wiktora Osiatyńskiego, a podpisany już przez kilkudziesięciu znanych mężczyzn. Ukazał się już na łamach "Gazety Wyborczej" [20 czerwca br.], ale pozwolę sobie przytoczyć kilka zdań z tego pięknego, mądrego tekstu:

"Jestem feministą, ponieważ wiem, iż nierówność i dyskryminacja płci są tak powszechne, że niemal niedostrzegalne. ( ) Jestem feministą, ponieważ wiem, że w większości kultur współczesnego świata małżeństwo sprowadza się do tego, iż kobieta wobec wybranego mężczyzny wyrzeka się tych środków ochrony przed przemocą i gwałtem, jakie przysługują jej wobec obcych ludzi. ( ) Jestem feministą, ponieważ marzy mi się świat ludzi prawdziwie równych, bez względu na płeć, rasę, wyznanie, orientację seksualną lub jakąkolwiek inną przyczynę. Jestem feministą, ponieważ wiem, że nierówność płci czyni mnie samego gorszym i odziera także mnie z godności. Wierzę zatem, że jeśli będziemy się traktować z równym szacunkiem, to będzie lepiej nie tylko kobietom, ale także mężczyznom".

Dziękujemy! Doceniamy. Naprawdę doceniamy.

Na koniec kilka uwag o polityce. O trudnej, bolesnej polityczności kwestii kobiecej. Parytety są ważne i potrzebne. Jestem za, podpiszę każdą petycję. Ale dyskusja o kobietach i polityce to nie jest tylko debata o tym, ile procent nas jest w parlamencie czy rządzie. Dużo ważniejsze jest to, by rozumieć, jak nasze prawa i interesy są przez polityków rozgrywane, instrumentalizowane. Jak unieważnia się interesy kobiet. Jak, nie pytając nas o zdanie, podporządkowuje się nasze sprawy sprawie narodowej czy tzw. wyższym wartościom. Musimy znaleźć sposoby, by się tym procesom przeciwstawić.

To nie jest problem czysto polski. Tak dzieje się wszędzie tam, gdzie rośnie w siłę nacjonalizm sprzężony z fundamentalistycznymi formami religii. W wielu miejscach na świecie życie kobiet, ich prawa, ich wolność okazują się wtedy przeszkodą na jedynie słusznej drodze obranej przez wspólnotę. Kobieta staje się odrealnionym, uwznioślonym symbolem. A realne kobiety - pionkami przesuwanymi po politycznej szachownicy. Nagle okazuje się, że honor narodowej wspólnoty, "tradycja" czy "specyfika kulturowa" wymagają od kobiet poświęceń, zasłaniania twarzy, rezygnacji z podstawowych praw. Kobiety są w imię tak pojętego honoru bite, okaleczane, zabijane.

Zmagając się z tymi procesami, światowy ruch kobiecy posługuje się kategoriami praw człowieka. Hasło "prawa kobiet są prawami człowieka", które towarzyszyło IV Światowej Konferencji ONZ w sprawie Kobiet (Pekin 1995), do dziś przyświeca działaniom ruchu kobiecego na świecie - to hasło nie jest truizmem, lecz bronią polityczną. Bowiem przemoc wobec kobiet, niszczenie ich godności, ograniczanie ich swobody odbywają się w poczuciu, że kobiety to nie obdarzone niezbywalnymi prawami jednostki, lecz coś w rodzaju zasobu naturalnego, własność wspólnoty. Kobiety okazują się zawsze czyjeś, zwłaszcza podczas wojen czy konfliktów. Naszych się pilnuje, ogranicza ich wolność, okrutnie karze za przejawy autonomii. Cudze się gwałci. W imię wartości religijnych, narodowych, kulturowej tradycji z "naszymi kobietami" mężczyźni robią rzeczy urągające ludzkiej godności.

Warto tu podkreślić, że zagrożeniem dla praw kobiet nie jest religia jako taka, lecz religia podporządkowana polityce. Zwłaszcza religia uwikłana w nacjonalizm. Bóg nie ma tu nic do rzeczy. Wiedzą to katoliczki, muzułmanki, protestantki, żydówki, ateistki i agnostyczki. Gdy podważa się zasadę rozdziału instytucji państwowych i religijnych, gdy prawa grupy stawia się ponad prawami jednostki, kobiety są szczególnie zagrożone.

Podczas kongresu raz po raz przewijał się temat praw reprodukcyjnych. Helena Łuczywo w filmie otwierającym kongres mówiła, że jest przeciw obecnemu prawu antyaborcyjnemu. Maria Janion i Izabela Jaruga-Nowacka przypomniały, że wprowadzono je z pominięciem zasad demokracji. Olga Krzyżanowska apelowała do mężczyzn, by zostawili te sprawy nam, kobietom.

Cieszę się, że te słowa padły. Nie uciekniemy przed tym tematem. Możemy mieć rozmaite poglądy na temat aborcji - ale jest faktem niezaprzeczalnym, że obecne restrykcyjne prawo, zakaz ingerujący w najintymniejszą sferę życia, przyczynia się do wielu ludzkich dramatów. Polscy fundamentaliści mają wobec nas dalsze plany - dążą przecież do zakazu in vitro. W imię swoich przekonań politycznych i religijnych chcą milionom ludzi odebrać prawo do starania się o upragnione dziecko.

Jak mówiła wczoraj prof. Janion, polska wspólnota narodowa to w wymiarze symbolicznym męska wspólnota uświęcona przez pewien uwznioślony obraz kobiety - matki panów braci. Nie dla niej nowoczesna medycyna. Nie dla niej prawo wyboru. Ona jest świętością obdarzoną prawem do cierpienia.

Jesteśmy zakładniczkami tych wspólnotowych fantazji. Politycznych i religijnych. Istnieje w tych wizjach naród i kobieta jako symbol, narodowa świętość. Nie istniejemy natomiast my: realne kobiety, obywatelki, podmioty praw. Ten kongres odbywa się po to, by nas urealnić.

Tuesday, June 23, 2009

Kongres Kobiet Polskich

Byłam na KKP. Już tam, na miejscu towarzyszyło mi uczucie, że uczestniczę w jednym z najważniejszych wydarzeń po 20 latach transformacji. A teraz już się z tym przespałam, już prawie przetrawiłam i wiem, że te dwa dni były absolutnie wyjątkowe, przyszłościowo pozytywne, że narodziła sie jakość, którą trudno bedzie zniszczyć. Nie szkodzi, że nie wszędzie KKP został dostrzeżony; nie szkodzi, że przez wielu z rozmysłem bagatelizowany i wreszcie - nie szkodzi, że nawet te kobiety, które znam i cenię za niezależność sądów, odwagę, dobrą minę do złej gry, determinację i wiele innych godnych podziwu cech, niezupełnie rozumiały jego sens...
Kongres Kobiet Polskich tak naprawdę rozpoczął wykład Pani Profesor Marii Janion. Nie ośmielę się komentować, nie potrafię... jestem szczęśliwa, że słyszałam to na żywo, a nagranie przechowam dla potomności...

Solidarność - wielki zbiorowy obowiązek kobiet

Maria Janion

Wykład inaugurujący Kongres Kobiet 20 - 21 czerwca 2009


Przez całe lata uznawałam wyrazisty podział na rzeczy poważne i niepoważne: w obliczu zniewolenia poważne są dążenia niepodległościowe, niepoważna zaś walka o prawa kobiet.
Prześladowania polityczne dotyczą działaczy niepodległościowych, natomiast represje i przemoc wobec kobiet mają być ich sprawą prywatną.


Wierzyłam, że najpierw wywalczona zostanie wolność dla całego społeczeństwa, potem wspólnie i spokojnie zajmiemy się polepszeniem kondycji kobiet. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że w wolnej Polsce kobieta miała być „istotą rodzinną”, która zamiast polityką powinna zajmować się domem. Trochę zatem czasu upłynęło zanim pojęłam, że demokracja w Polsce jest rodzaju męskiego.

Ocuciła mnie uchwała o ochronie życia poczętego przyjęta w ostatniej chwili podczas krajowego zjazdu Solidarności w roku 1990. Zapadła wbrew stanowisku ogromnej większości obecnych na zjeździe działaczek związkowych; co prawda stanowiły one tylko 10% ogółu delegatów. Krajowa Komisja Kobiet NSZZ Solidarność, która ukonstytuowała się mniej więcej w okresie zjazdu, w liście otwartym skrytykowała projekt zakazu aborcji, jej zdaniem świadczący o tym, że choć polityka jest dziedziną, która powinna służyć wszystkim, została ona zmonopolizowana przez mężczyzn i w dalszym ciągu jest traktowana jako narzędzie dominacji.
W liście wzywano do utworzenia niezależnego ruchu kobiet.
Na represje nie trzeba było długo czekać: przewodnicząca komisji została zmuszona do ustąpienia, jej zastępczynię pozbawiono etatu. Niektórzy działacze, ci sami, którzy wybrali komisję, uznali, że ma ona „nielegalny charakter’’.

Wiele kobiet zrozumiało wtedy, że pierwszy ruch nowej władzy polega na przywróceniu społecznego i religijnego porządku płci. Szybko okazało się, że nowa władza to nie jesteśmy my. Ani organizacyjnie ani politycznie kobiety nie były przygotowane do tego, by się bronić. Powstało kilka niewielkich organizacji, pojawiało się kilka świetnych głosów: Agnieszka Graff, Kinga Dunin, Magdalena Środa, Bożena Umińska, Kazimiera Szczuka, Katarzyna Bratkowska.
I tyle.

Ocucenie sprowadza za sobą liczne konsekwencje. Określa przyszłość, ale i każe inaczej spojrzeć na przeszłość. Osobiście nigdy nie żywiłam złudzeń co do „równych szans”. Uważam, że dojście do obecnej pozycji kosztowało mnie znacznie więcej, niż kosztowałoby mężczyznę. I nie chodzi tu o żaden spisek. Dzieje się tak między innymi dlatego, że tak zwany uniwersalny wzorzec stworzony został z myślą o rodzaju męskim. Mężczyźni łatwiej zatem dostosowują się do obowiązujących w akademickim świecie standardów. Kobieta musi być wielokrotnie lepsza, by ją doceniono. Są to dla mnie rzeczy oczywiste – dlatego zawsze dziwią mnie wypowiedzi kobiet, które osiągnąwszy sukces, twierdzą, że po drodze nie dostrzegły przejawów dyskryminacji.

Feminizm, tak jak ja go widzę, to próba zrozumienia mechanizmów, które podtrzymują nierówny układ sił. Jest to zarazem droga powrotu do źródeł twórczości kobiet. Nie chodzi o to, by odciąć się od dorobku kultury ogólnoludzkiej, lecz o to, by znaleźć język dla kobiecych doświadczeń i przywrócić ich sens wspólnej kulturze. Ja sama w coraz większym stopniu uświadamiałam sobie kobiecą barwę tego, co robię; dostrzegłam, jak ważny był zawsze dla mnie łańcuch kobiecych pokoleń zdobywających wiedzę.

Zainteresowałam się filozofią różnicy płci. Próba nowego, otwartego i uniwersalnego zdefiniowania podmiotowości nie prowadzi przez udawanie, że płeć nie ma znaczenia. Przeciwnie. Od trzydziestu lat nauki społeczne i humanistyka zajmują się badaniem kulturowo definiowanej tożsamości płci. W Polsce jednak perspektywa taka napotyka na trudności, ciągle musi się bronić przed oskarżeniami o „modę” i „ideologię”. Trudno.

Z perspektywy kulturowych mniejszości, takich jak kobiety, Żydzi i wszyscy nie-katolicy, a także mniejszości seksualne, można zastanowić się nad pojęciem kanonu narodowego i jego trwaniem w świecie XXI wieku. Kanon narodowy w Polsce jest traktowany jako coś nienaruszalnego, niezmiennego. O pojmowaniu ducha narodu faktycznie ma decydować kościół katolicki oraz tradycja akowska. Rzadko zastanawiamy na tym, na ile kultura narodowa może odgrywać rolę emancypacyjną.

Sytuacja jest wszakże trudna. Spojrzenie z perspektywy feministycznej odsłoni charakter wybitnie męski naszej kultury. W jej obrazie na plan pierwszy wysuwają się społeczne związki między mężczyznami, więzi braterstwa i przyjaźni. Szlacheccy panowie bracia; hufce rycerskie; tajne stowarzyszenia filomatów i filaretów; spiski i konspiracje niepodległościowe; legioniści Piłsudskiego, uczestnicy licznych ruchów młodzieżowych w XX wieku. Przykro mi w tym ciągu wymieniać ugrupowania takie jak Młodzież Wszechpolska, szczycące się seksizmem, antysemityzmem i homofobią, ale niestety jest to konieczne.

Od paru wieków tworzy się obraz ciągu pokoleń przekazujących sobie ideał walczącej męskiej wspólnoty – aż do współczesnej Solidarności. Dominuje tu patriotyzm, wynoszący ponad wszystko braterstwo, wytwarzane i podtrzymywane podczas zbiorowych działań. Tworzone są heroiczne narracje o wspólnych bojach. Wszystko pod ciągle ponawiającym się wezwaniem i hasłem: Bóg, Honor, Ojczyzna. Niepodobna nie docenić znaczenia form męskiej wspólnoty dla kształtowania się nowożytnego pojęcia narodu, którego podstawę nieraz określano jako żarliwe braterstwo. Nowoczesne pojęcie narodu oraz powstający wraz z nim nacjonalizm łączyły się ze stereotypem męskości, mitologią męskiej wspólnoty.

W tym narodowym dramacie jedyna przewidziana dla kobiety rola to rola matki. Dla wszystkich tego rodzaju męskich wspólnot typowy jest szczególny stosunek do matki. Następuje jej totalne uświęcenie. Według badaczy kultury Matka to „figura idealnej kobiecości, która zabezpiecza męskie związki i męską historię.” W świecie kanonu narodowego istnieje tylko jeden model seksualności - jednoznacznie heteroseksualny i nastawiony na rozrodczość. Konieczna jest do tego kobieta matka. Ona właśnie staje się gwarantką narodowej wspólnoty heteroseksualnej, „jej przyzwoitości i poprawności obyczajowo - politycznej”. Matka panów braci to matka Polka i matka Ojczyzna. Panująca polska „narracja publiczna” patronką narodu polskiego czyni najbardziej idealną z matek – Matkę Boską. Za pomocą kulturowego uwznioślenia matki i macierzyństwa maskulinistyczna kultura polska zapewniła sobie patriotyczny konsensus.

Matka Polka, której najwyższym symbolicznym uosobieniem jest figura Polonii, w konieczny sposób została wyposażona w status ofiary. Jest to dziedzictwo mesjanizmu. Silna w polskim romantyzmie i odznaczająca się wielką trwałością topika mesjanistyczna posuwała się do porównywania, a nawet utożsamiania cierpień Polski pod zaborami z cierpieniami Chrystusa. Polska miała być „Chrystusem narodów”. W widzeniu księdza Piotra z III cz. „Dziadów”, która ostatnio uznana została za rzecz należącą bezapelacyjnie do literackiego kanonu narodowego, Mickiewicz rozbudował dokładną analogię między męczeństwem i śmiercią Chrystusa a ukrzyżowaniem i skonem narodu polskiego. Nad analogiami podobnymi medytowano w pobożnym skupieniu. Dzieje Polski wpisywano w schemat mesjanistyczny: cierpienia będą odkupione, naród zbawiony. W obrębie mesjanizmu dokonała się sekularyzacja metafory ukrzyżowania – religia wprzęgnięta została w służbę sprawie narodowej, polityka faktycznie zapanowała nad religią. Mesjanizm rozkwitał na emigracji po upadku powstania listopadowego jako stan mentalności „narodu wybranego”. Do dziś zachował się w Polsce. Obok opowieści heroicznej opowieść mesjanistyczna określa popularną historiozofię narodową.

W obrzędach patriotycznej religii naród miał swoje wyraziste osobowe wcielenie. Była nim Polonia, przedstawiana w końcu jako kobieta cierpiąca na krzyżu. Jej śmierć ofiarniczą uznano za konieczną część narodowej doktryny zbawienia. W centrum kultury nowożytnej XIX i XX wieku znajdują się figury kobiet, które poprzez swą śmierć zbawiają kochanka lub ludzkość. W Polsce jest to zbawienie narodu. Ta ofiara musi być niewinna jak ofiara Chrystusa. Dlatego Polonię czasem przedstawiano w białej, powłóczystej, dziewiczej szacie. Polonia- zbawicielka przelewała niewinną krew ofiarną, była bezbronna i prześladowana, opuszczona przez zdradzieckich sprzymierzeńców, napastowana i molestowana.
Stan wojenny szczególnie ożywił w wyobraźni narodowej te obrazy Polonii i Matki-Polki. Samoofiarowanie kobiet lokuje się w centrum nowożytnej mitologii polskiej. Matka Polka ma być przede wszystkim bezgraniczną ofiarnicą. Ma się ofiarowywać za rodzinę, za naród, za ojczyznę. Ciążenie stereotypu romantycznego jest przemożne, mimo jego pożegnań w kolejnych pokoleniach, wciąż nieśmiertelną parę polskiej wyobraźni stanowią powstaniec i Matka Polka.

Kiedy uświadamiamy sobie wspólnotowy charakter męskich społecznych wzorów i ofiarniczy charakter wzoru kobiecego, zaczynamy rozumieć, że kobiety w Polsce nigdy nie uzyskają wpływu na stanowienie prawa, na formowanie symboli i w ogóle na sferę publiczną, jeśli nie zaczną tworzyć własnych wspólnotowych więzi. W tym sensie kobieca solidarność - wciąż obśmiewana i demaskowana jako fikcja – rzeczywiście jest naszym wspólnym, zbiorowym obowiązkiem. .

W roku 1981 podczas Kongresu Kultury Polskiej, przerwanego przez ogłoszenie stanu wojennego wygłosiłam referat o kulturze pierwszej Solidarności. Zdanie podsumowujące moje wywody brzmiało: ogromny ruch emocjonalny musi być teraz przekształcony w ruch intelektualny. I co zadziwiające, to właśnie ostatnie zdanie – nie wiem z jakich powodów – nie zostało wydrukowane w podziemnym wydawnictwie zawierającym materiały z kongresu. Postulat od tamtego czasu się nie zmienił, chociaż emocje wytraciły swoje szlachetne uniesienie. Wzniosłe pojednanie dawno się skończyło, a ruch intelektualny wciąż nie może się zacząć.

Czy ma on szansę zacząć się dzisiaj?

Z punktu widzenia historii polskiego życia duchowego najważniejszym wydarzeniem ostatniego okresu była śmierć Jana Pawła II. Jak pisali socjologowie: „papież stał się ikoną i gwarantem tożsamości Polaków i dopóki żył, tożsamość ta mogła manifestować się jedynie poprzez religijne rytuały”. W ten sposób utwierdzało się mesjanistyczne utożsamienie polskości z religią. „Ograniczenie narodowej sceny publicznej do religijnych rytuałów sprzyjało rozwojowi idei narodu jednoczącej Polaków wokół »moralnej słuszności« , a nie publicznie negocjowanych interesów.”

Dziś konieczne jest tworzenie nowych, świeckich wspólnot, z których najbardziej liczną, choć zapewne niejednorodną, powinna być wspólnota kobiet, zdolna do przezwyciężenia wpływu religii na prawo, system ochrony zdrowia, naukę i edukację. Konieczne jest przedefiniowanie wspólnotowych symboli, ruch intelektualny na rzecz pogłębienia rozumienia polskiej tożsamości.

Transformacja ustrojowa, która z jednej strony jest naszą chlubą, z drugiej zaś – staje nam nieraz kością w gardle, nie może się w pełni dokonać bez emancypacji wykluczonych tożsamości i bez rzeczywistego zróżnicowania sceny politycznej. Niewątpliwie potrzebna jest nam nowoczesna polityka równouprawnienia płci i parytety jako jej narzędzie. Ale dopełnieniem transformacji ustrojowej musi być także transformacja symboliczna. Ten kulturowy wysiłek wciąż mamy przed sobą.

Profesor Maria Janion
Warszawa 20 czerwca 2009
Kongres Kobiet


Tekst wystąpienia dzięki uprzejmości Kazimiery Szczuki :)