Monday, March 1, 2010

Jerzy Pilch

marzył o byciu literackim urzędnikiem... lubię go; on by się pewnie nie obraził, że czytuję jego dzienniki w miejscu, które literacko nijak się mają do czytania, bo czytanie to przecie nie fizjologia, chociaż... może dla niektórych? Dziwnie odczucia co do poranków przeraźliwych mamy podobne; szczególnie ostatnie są wyjątkowo intensywne pod tym względem. Przy kawie oczy mi prawie z orbit nie wyskoczyły, gdy tłum w telewizorze tuptał zawzięcie, oczekując na wyjście Justyny Kowalczyk; podobno pierwsi entuzjaści zjawili się o 6-tej rano?! Co to za ludzie? Po co im to? A potem była orkiestra dęta! i kwiaty! i śpiewy! i przemówienia! i inteligentne pytania dziennikarzy "co pani czuła?" Ona się ledwie trzyma na nogach, a oni dziesięć zwrotek po góralsku... zabrakło mi dwóch kurdupli w krakowskich strojach...
Rozśmieszył mi Pilch trochę ten poranek, bo Kołakowski z niepokojem wyznał, że w sumie nie bardzo wie, o co temu filozofowi, Wittgensteinowi, chodzi. No to może Kołakowski nigdy nie miał 19 lat. A wczoraj też mnie rozśmieszył; Szymborskiej, jako Noblistce!, przyznał prawo do lubienia kiczu, którego to lubienia On nie podziela, no i jeszcze rozczulił, cytując Poetkę, która uważa, że Nobel to się tak naprawdę należał Kornelowi Filipowiczowi; zakochana kobieta to i Nobla by facetowi oddała. Swoją drogą, gdzie Ona go wtryniła, tego Nobla, tzn. medal?...