Wednesday, August 18, 2010

chwilowo ZAJĘTYK

nic się na tym blogu nie dzieje!
to po co ten blog?
słusznie
zawieszam
może czasem coś bąknę
nadmiar obowiązków, głównie "aktywności" różnego autoramentu, przelewa czarę czasu, a czara nijak nie chce spęcznieć
ale...
nie wycofałam się z blogowego życia
jestem, jestem
głównie na:
partiakobiet.blog
http://www.feminoteka.pl/news.php

a że nie autorskie
może i lepiej
pozdrostki
dla wszystkich nieobecnych

Monday, May 10, 2010

Prof. Magdalena Środa we Wrocku!!!


Zapraszam!
16 maja o godzinie 11:30, w Sali Wielkiej Zachodniej Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego, przy ul. Joliot-Curie 15, odbędzie się kolejny z cyklu „Ring medialny”.
Gościem spotkania będzie prof. Magdalena Środa, która poprowadzi wykład i dyskusję zatytułowane „Wolność, równość, solidarność”.

Profesor Magdalena Środa jest znanym etykiem i filozofem, do jej zainteresowań w obrębie tych dziedzin należą szczególnie – historia idei etycznych, etyka stosowana i filozofia polityczna. Prof. Magdalena Środa zajmuje się również - i to jak! - problematyką kobiecą, wyznaje poglądy feministyczne. Jest współpracownikiem „Gazety Wyborczej”, na łamach której publikuje felietony, redaktorem „Przeglądu Filozoficznego” i sekretarzem pisma „Etyka”.
W 2004 roku pełniła funkcję Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn.
Wolność, równość, solidarność – te dobrze znane kategorie myśli socjologicznej, filozoficznej i politycznej, towarzyszą ludzkości od dawien dawna, były i są przedmiotem dociekań naukowców. Nieustanna popularność powyższych haseł wiąże się z ich mocą – stoją na straży ludzkiej niezależności i ładu, bronią przed niechcianym naciskiem. Wydawać się może, że już wszystko o nich powiedziano, a jednak ciągle intrygują, pokazują swoje nowe oblicze. Nie umkną też uwadze prof. Magdaleny Środy, która w atmosferze wolności słowa, równości i solidarności z publicznością, wygłosi „ringowy” wykład.

Zamieszczone powyżej zdjęcie przedstawia Prof. Magdalenę Środę
- w otoczeniu jej fanek z Zarządu Dolnośląskiego PK - w gmachu Sejmu,
28 listopada 2008 r., podczas konferencji z okazji 90. rocznicy uzyskania praw wyborczych przez Polki. A w tłumku i pisząca te słowa.
Zapraszam i zachęcam do udziału w Ringu Medialnym z Magdaleną Środą.
Z Tą Kobietą warto się spotkać!

Monday, March 1, 2010

Jerzy Pilch

marzył o byciu literackim urzędnikiem... lubię go; on by się pewnie nie obraził, że czytuję jego dzienniki w miejscu, które literacko nijak się mają do czytania, bo czytanie to przecie nie fizjologia, chociaż... może dla niektórych? Dziwnie odczucia co do poranków przeraźliwych mamy podobne; szczególnie ostatnie są wyjątkowo intensywne pod tym względem. Przy kawie oczy mi prawie z orbit nie wyskoczyły, gdy tłum w telewizorze tuptał zawzięcie, oczekując na wyjście Justyny Kowalczyk; podobno pierwsi entuzjaści zjawili się o 6-tej rano?! Co to za ludzie? Po co im to? A potem była orkiestra dęta! i kwiaty! i śpiewy! i przemówienia! i inteligentne pytania dziennikarzy "co pani czuła?" Ona się ledwie trzyma na nogach, a oni dziesięć zwrotek po góralsku... zabrakło mi dwóch kurdupli w krakowskich strojach...
Rozśmieszył mi Pilch trochę ten poranek, bo Kołakowski z niepokojem wyznał, że w sumie nie bardzo wie, o co temu filozofowi, Wittgensteinowi, chodzi. No to może Kołakowski nigdy nie miał 19 lat. A wczoraj też mnie rozśmieszył; Szymborskiej, jako Noblistce!, przyznał prawo do lubienia kiczu, którego to lubienia On nie podziela, no i jeszcze rozczulił, cytując Poetkę, która uważa, że Nobel to się tak naprawdę należał Kornelowi Filipowiczowi; zakochana kobieta to i Nobla by facetowi oddała. Swoją drogą, gdzie Ona go wtryniła, tego Nobla, tzn. medal?...

Wednesday, February 24, 2010

A propos fraszki Marszałka Bronisława Komorowskiego

Jak się nie zgodzić z Panem Fraszkokletą?
Że tak zażarty przeciw parytetom?
Pomyślał: Ryzyko! Toć ten naród głupi!
A nóż widelec parytety kupi...
I klops, i kłopot... ależ zamieszanie!
Na Naszych miejscach mają zasiąść... Panie?
Zmuszą do pracy? Wycofają wojska?
Na czele MON-u zasiądzie Ochojska?
Szast-prast - połowa orlików budżetu
pójdzie na żłobki, wg parytetu?
Komisje zamkną na spusty cztery?
Pal sześć komisje...
Wyłączą Nam kamery!
I pewnie zechcą zarabiać po równo...
całe to feministyczne ...
W zasadzie nie klnę, tylko czasami...
No kur...cze - problem z tymi babami!
Kochane! Piękne! Święte Polki! Kobiety!
Po jaki... grzyb wam te parytety?
Wasze rączuchny są do całowania,
laska jest be, ciężka... ona do stukania.

Thursday, December 3, 2009

www.tydecydujesz.org

Sunday, October 11, 2009

PARYTETY

Ależ długo mnie tu nie było! Czy coś się dzieje z czasem, czy tylko dla mnie jest mało łaskawy? Przyśpieszył? A może nadmiar pracy tak go wysysa? Nooo, ale jak tu nie pracować? Może ktoś wie? Kto wie?
Ale... mimo wszystko, nie tylko pracą świat stoi - myśli również zajęte sprawami ISTOTNYMI, bo sprawiedliwość społeczna;( - sprawiedliwość? - wciąż mi zaprząta myśli, no i te różne afery i aferki, z których nieodmiennie jeden wniosek (dla mnie) płynie - WIĘCEJ KOBIET W POLITYCE! Koniecznie trzeba to sprawdzić. Co ryzykujemy? NIC! Gorzej nie będzie.
Poniżej tekst Kingi Dunin. Jak to się stało... jak "zawodowi politycy" (żeby oni byli zawodowi!) wystawili do wiatru głupie baby. Co ja będę wymyślać, skoro tekst gotowy.

Kinga Dunin
25.09.2009
Słowo się rzekło, kobyłka u płota. Głównym postulatem Kongresu Kobiet było wprowadzenie parytetów na listach wyborczych. Na listach, nie w organach władzy, nigdy dość przypominania, bo wielu wciąż się to myli. W związku z tym powstał społeczny projekt zmiany ustawy o ordynacji wyborczej i niedługo trzeba będzie zebrać pod nim 100 tys. głosów. Wydaje się, że w kwestii tej padły już wszystkie argumenty. Postaram się jednak raz jeszcze odpowiedzieć na główny zarzut: Kobiety mają równe prawa w tym zakresie, tylko nie chcą z nich skorzystać. Nie chcą czy nie mogą? Prawa, z których jedni mogą skorzystać, a drudzy nie, oczywiście nie są równe i wymagają korekty. A jeżeli naprawdę po prostu nie chcą? To znaczy, że są istotnie różne od mężczyzn. Mają inne aspiracje, systemy wartości, inne sposoby działania. Jeśli w jakimś demokratycznym społeczeństwie jedna połowa obywateli w tak istotny sposób różni się od drugiej, to w imię demokracji i proporcjonalnej reprezentacji trzeba ją we władzach doreprezentować.

Ale zobaczmy, jak to jest z tym dostępem kobiet do polityki. W tym celu możemy sięgnąć po różne uczone analizy albo po książkę Manueli Gretkowskiej ‘Obywatelka’, zapis historii powstania i kampanii wyborczej Partii Kobiet. I spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie: czemu się nie udało? Oczywiście najprostsza odpowiedź brzmi: bo program był nieatrakcyjny dla wyborców. Są sobie stragany, na tych straganach leżą programy, a wyborcy chodzą i wybierają. I ten akurat im się nie spodobał. Można by tak powiedzieć, gdyby stragany były tej samej wielkości i stały w równie atrakcyjnych miejscach. Ale kobiety miały 30 tys. na kampanię, inne partie dziesiątki milionów. Jedni mają media i billboardy, inni ich nie mają. Kobietom brak też doświadczenia. Może to ich wina, ale z pewnością parytet przynajmniej w jakimś zakresie tę dysproporcję pomoże usunąć. Poza tym panie na swej drodze spotykają panów, a jakże - eleganckich i ‘rączki całuję’. Jednak w polityce nie ma sentymentów i nie ma co na nie liczyć, dlatego lepiej nie wierzyć we wszelkie zapewnienia o męskiej dobrej woli.

Oto zakochana w pięknym Tusku - wrażliwym i promieniującym urokiem - Manuela zostaje zaproszona na spotkanie z PO. Z grubsza wie, na czym ta gra może polegać, ale ma złudzenia. Wyobrażam sobie spotkanie z Tuskiem, ten rytuał naczelnych. Wielkie, nagie małpy porośnięte szczeciną ambicji - kto kogo zdominuje. Mniejsza samica chrumknie ulegle. Dominujący samiec pozwoli jej usiąść obok na tej samej gałęzi. Najpierw spotyka się ze Schetyną - Schetyna pływa zwinnie w garniturze, przylegającym elegancko, z błyskiem jak łuska. Szybki, sprawny gracz osładzający sobie porażki przyjemnościami życia. Obiecuje koalicję, możliwość wystartowania z list PO. Po tygodniu telefon od Tuska: niestety, zarząd się nie zgodził. W podtekście: ja bardzo chciałem, ale oni… Nawet nie oni, one, jak sugeruje Tusk, choć w zarządzie kobiety stanowią mniejszość. Na osłodę proponuje spotkanie. Stylowa restauracja, stolik zakamuflowany w osobnym gabinecie, zasłanianym kotarą. I obietnica: Możemy sobie pomóc. Pomożemy wam zbierać głosy. Dlaczego? Schetyna z Tuskiem tłumaczą, że chodzi o ściągnięcie głosów lewicy. W Partię Kobiet wstępuje nadzieja, że uda się zarejestrować listy we wszystkich okręgach.

Mijają kolejne dni. Gretkowska zapisuje: Dzwoni Ania, zapytała Schetynę, dlaczego jeszcze nikt z PO się nie zgłosił. On się zastanowił i… nie może niczego gwarantować. Straciłyśmy cenny tydzień na obiecanki… - Wystawili nas? - pytam głupio. Wsparłam się na facecie i ‘konkurencie’. Ja, która od manifestu kłapię o zdradzie kobiet przez lewicę i prawicę! Jestem na siebie wściekła, dałam się wykiwać. I to może starczy za puentę, choć może jeszcze dodam, że od pięknie brzmiących obietnic Tuska wolę gwarancje prawne. One przynajmniej nie wystawiają do wiatru.

Tekst ukazał się w „Wysokich obcasach” z 19 września 20


Szkoda, że dopiero teraz tekst ten ukazał się na łamach, ale dobrze. Panowie u władzy niczego nie mogą nam zagwarantować i niczego nie zagwarantują, niezależnie od opcji. Możemy to zrobić jedynie my same. Zawalczmy o gwarancje prawne, bo jest o co walczyć.

Tuesday, June 30, 2009

Jupiterów światła zgasły - emocje wciąż obecne

Część druga – Kongres

... jeśli byli tacy, którzy nie wierzyli w szczerość Naszych pozytywnych uczuć związanych z KKP, nie wspominając o sensie uczestniczenia w nim - a byli, i według nich entuzjazm, jaki wykazałyśmy, dowodził naszego braku doświadczenia, znajomości „rzeczy”(?), umiejętności właściwej oceny jedynie słusznych „środowisk kobiecych” i ich „zasług i wkładu” – to mam im do powiedzenia jedno: Bujajcie się! Nie mam ochoty niczego udowadniać i nie zależy mi na protekcjonalnym poklepaniu po główce i na „dobra dziewczynka, jak będziesz posłuszna, to może kiedyś pozwolimy ci coś powiedzieć...”
Mówię od siebie, bo w odróżnieniu od tych „jedynie słusznych” pozostawiam swoim koleżankom partyjnym prawo do ich własnej wypowiedzi, odmiennego zdania, bo wiem, że się różnimy - jak czasami bardzo się różnimy! Co więcej, właśnie to, że mimo różnic działamy razem, uznaję za naszą siłę - to właśnie pozwala mi wierzyć, że przynależność do PK ma sens, a jej raczkowanie w polityce ma szanse przekształcić się w spionizowany chód, nawet jeśli po drodze zaliczymy bolesne upadki, ukruszone zęby mleczne i guzy na głowie.
Na KKP jechałyśmy jak na własne wesele! Po normalnym dniu pracy w pracy i w domu, po nieprzespanej nocy w autobusie nie czułyśmy zmęczenia tylko podniecenie, no i... lekki niepokój... czy się uda, czy Sala Kongresowa będzie pełna, czy będą media. Że niby nie nasza „impreza”? Jak to nie nasza?
Bardzo chciałyśmy, aby IM się udało, tym „trzem Paniom” (trzy Panie: Jolanta Kwaśniewska, Magdalena Środa, Henryka Bochniarz), których Kongres był ponoć „prywatną inicjatywą” i jak można domniemywać, czytając między wierszami niektórych pokongresowych wypowiedzi, miał im jedynie przynieść korzyści i splendor (niezasłużony).
Wprawdzie „trzy Panie” niekoniecznie przepadają za Partią Kobiet - nie są w tym specjalnie oryginalne ;) - ale i tak szczerze życzyłyśmy im powodzenia.
KKP był niezwykle bogaty w wydarzenia i panele, które odbywały sie w tym samym czasie - równoległe. Nie uczestniczyłam we wszystkim, czego żałuję, ale było to niemożliwe. Stanowiłam najmniejszą część tego wydarzenia, jednostkę kobiecą, która sama niewiele znaczy i niewiele może, ale Tam poczułam się niezbędnym elementem ważnej Całości, choć byłam jedynie słuchaczem.
Po kolei...
Pierwsze wrażenie i radość – mnóstwo kobiet! Sala Kongresowa prawie pełna, na każdym kroku wolontariuszki gotowe pomóc w każdej sprawie.
Drugie wrażenie i uznanie – skromna scenografia; z umiarem, prostą elegancją, bez niepotrzebnych ozdobników, znak Kongresu, kanapy, telebimy.
I pierwsze wzruszenie, które mnie... zaskoczyło. W szumie i rozgardiaszu zapełniającej się sali, gdzieś między sceną a pierwszym rzędem, pojawiła się niepozorna postać Pani Prezydentowej Marii Kaczyńskiej. Zanim zajęła swoje miejsce, sala powitała ją spontanicznymi gorącymi brawami. W tym momencie zrozumiałam, że mam szczęście - znalazłam się w doborowym towarzystwie mądrych bab. Po filmie „Kobiety w dwudziestoleciu” powitałyśmy Panią Prezydentową raz jeszcze – równie gorąco, gdy została zaproszona na scenę. Powiedziała parę zdań głosem drżącym z przejęcia i ze wzruszenia. Zrozumiałyśmy się doskonale. Nie musiała niczego tłumaczyć, ani się tłumaczyć, choć sama raczej nie ma z czego. Ma odwagę, kobieta; ta odwaga i charakter wzbudza szacunek. Niektóre koleżanki, jak to baby, ocierały łezki. Naprawdę – świat byłby lepszy... Będzie!
Wykład Pani Prof. Marii Janion „Solidarność – wielki zbiorowy obowiązek kobiet” wbił mnie w fotel. Już pierwsze słowa:
„Przez całe lata uznawałam wyrazisty podział na rzeczy poważne i niepoważne: w obliczu zniewolenia poważne są dążenia niepodległościowe, niepoważna zaś walka o prawa kobiet. Prześladowania polityczne dotyczą działaczy niepodległościowych, natomiast represje i przemoc wobec kobiet mają być ich sprawą prywatną.
Wierzyłam, że najpierw wywalczona zostanie wolność dla całego społeczeństwa, potem wspólnie i spokojnie zajmiemy się polepszeniem kondycji kobiet. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że w wolnej Polsce kobieta miała być „istotą rodzinną”, która zamiast polityką powinna zajmować się domem. Trochę zatem czasu upłynęło zanim pojęłam, że demokracja w Polsce jest rodzaju męskiego...”

Nam wszystkim zajęło to sporo czasu. W obliczu każdego „przewrotu dziejowego”, każdego kryzysu, czy to w Państwie, czy w rodzinie, każdego niedostatku, kłopotu... zajmujemy „przypisane nam miejsce”, wycofujemy się o krok, kolejny raz rezygnujemy, chowamy się do swojej skorupy, do której mało kto chce zajrzeć i którą łatwo rozgnieść. W Partii Kobiet odczułyśmy to bardzo boleśnie, kiedy po „boomie” pierwszych miesięcy wiele z naszych koleżanek „zostało przywołanych do porządku” przez swoich partnerów lub otoczenie, albo same przywołały się do porządku, z różnych oczywiście powodów. Kiedy przez całe życie jest się „pielęgniarką”, „matką Polką”; niesie się pomoc tu i teraz, reaguje się natychmiast, trudno przestawić się na budowanie strategii wieloletnich, może i słusznych, ale bardzo trudnych w realizacji i niepewnych. W tym zagubieniu i opresji mimo wszystko łatwiej zawalczyć o swój partykularny interes, łatwiej nawet poświęcić się i mieć święty spokój, niż „zbawiać świat”.
I właściwie nie ma w tym nic złego, niechby tylko - zazwyczaj z nieuświadomionego wstydu - nie szkodziło się tym, którzy chcą zbawiać.
Tak, solidarność jest wielkim zbiorowym obowiązkiem kobiet, ale większość kobiet nie postrzega jej jako swój obowiązek. Co musiałoby się stać, jaka spektakularna potworność musiałaby dotknąć Polki, by zrozumiały, że kobieca solidarność nie jest paktem z diabłem?
W dyskusjach okołokongresowych, tych babskich, jak mantra powraca zarzut, że służyć on miał „lansowaniu się Kwaśniewskiej”... O co wam chodzi, drogie panie? Rozumiem, gdyby zarzut ten postawić no... na przykład mnie (pod warunkiem, że zorganizowałabym taki Kongres) – to miałoby sens. Lansuję się, bo mnie nie ma, bo chcę zaistnieć, kandydować na Prezydentkę, ubić konkretny interes, ale Kwaśniewska? Po ki diabeł jej się lansować? To kompletnie nielogiczne!
Wbrew obawom i oczekiwaniom niektórych „życzliwych”, prowadzony przez Jolantę Kwaśniewską panel, dotyczący przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, ujawnił jej głęboką wiedzę na ten temat, zrozumienie i bardzo solidne przygotowanie, co jest równoznaczne z szacunkiem dla wszystkich przybyłych.
Aż jakoś głupio tłumaczyć, że nie trzeba być zgwałconą i pobitą, aby rozumieć jakie to zło i chcieć temu przeciwdziałać, chociaż rzecz jasna doświadczenie zła czyni nas czasami – ale nie zawsze! - wrażliwszymi. Przypomina mi się w tej chwili mowa obrończa z filmu „Czas zabijania”, skierowana do ławy przysięgłych: „A teraz wyobraźcie sobie, że ta dziewczynka jest biała”...
Wielokrotnie, zależnie od interlokutora, przetwarzałam to zdanie na: „A teraz wyobraź sobie, że to jesteś Ty” albo w kontekście dyskryminacji kobiet: „A teraz wyobraź sobie, że jesteś... mężczyzną”.
Pomyślałam o tym również, gdy przed Panelem Plenarnym „Kobiety dla Polski: 20 lat transformacji – aktywność publiczna, społeczna i zawodowa kobiet” na scenę weszła Janina Ochojska. Zrobiło mi się potwornie głupio, i smutno, i jakoś niekomfortowo... wobec jej kalectwa. Skąd bierze się TAKA siła w tak słabym ciele? I skromność.
Różne są wcielenia dobra. Janina Ochojska jest jednym z nich. To właśnie Ją głównie zapamiętałam z tego panelu.
Ale była też Barbara Labuda, "moja" Pani Profesor, na której zajęciach po raz pierwszy usłyszałam o feminizmie, o nierówności, o wszelkiego rodzaju wykluczeniach, choć wtedy nie tak to nazywałyśmy i w ogóle uważałyśmy, że nas to nie dotyczy. Chciała nam otworzyć umysły, uczyła "niezależnego" myślenia, udowadniała sobą samą, swoim życiem i pracą, że jesteśmy "coś" warte i niekoniecznie przeznaczone do ról nam przypisanych przez kulturę, historię i... wówczas ustrój. Ale też, że wszyscy ponosimy konsekwencje dokonywanych wyborów... i że nie ma sprzeczności w miłości i niezależności... i że największym dowodem miłości jest pozostawienie wolności kochanej osobie... Banały? Ale nie w realu. Wiele jej zawdzięczam.
Natomiast Pani Jaruga-Nowacka, po bardzo dobrym wystąpieniu o tym, czego zrobić się nie udało, oczywiście polityczkom (czyli właściwie niczego), zacytowała "naczelną" feministkę polską!!!
"Demokracja kończy się tam, gdzie zaczyna się sprzeciw episkopatu". W panelu kończącym KKP myśl tę rozwinęła sama Naczelna.