Thursday, December 3, 2009

www.tydecydujesz.org

Sunday, October 11, 2009

PARYTETY

Ależ długo mnie tu nie było! Czy coś się dzieje z czasem, czy tylko dla mnie jest mało łaskawy? Przyśpieszył? A może nadmiar pracy tak go wysysa? Nooo, ale jak tu nie pracować? Może ktoś wie? Kto wie?
Ale... mimo wszystko, nie tylko pracą świat stoi - myśli również zajęte sprawami ISTOTNYMI, bo sprawiedliwość społeczna;( - sprawiedliwość? - wciąż mi zaprząta myśli, no i te różne afery i aferki, z których nieodmiennie jeden wniosek (dla mnie) płynie - WIĘCEJ KOBIET W POLITYCE! Koniecznie trzeba to sprawdzić. Co ryzykujemy? NIC! Gorzej nie będzie.
Poniżej tekst Kingi Dunin. Jak to się stało... jak "zawodowi politycy" (żeby oni byli zawodowi!) wystawili do wiatru głupie baby. Co ja będę wymyślać, skoro tekst gotowy.

Kinga Dunin
25.09.2009
Słowo się rzekło, kobyłka u płota. Głównym postulatem Kongresu Kobiet było wprowadzenie parytetów na listach wyborczych. Na listach, nie w organach władzy, nigdy dość przypominania, bo wielu wciąż się to myli. W związku z tym powstał społeczny projekt zmiany ustawy o ordynacji wyborczej i niedługo trzeba będzie zebrać pod nim 100 tys. głosów. Wydaje się, że w kwestii tej padły już wszystkie argumenty. Postaram się jednak raz jeszcze odpowiedzieć na główny zarzut: Kobiety mają równe prawa w tym zakresie, tylko nie chcą z nich skorzystać. Nie chcą czy nie mogą? Prawa, z których jedni mogą skorzystać, a drudzy nie, oczywiście nie są równe i wymagają korekty. A jeżeli naprawdę po prostu nie chcą? To znaczy, że są istotnie różne od mężczyzn. Mają inne aspiracje, systemy wartości, inne sposoby działania. Jeśli w jakimś demokratycznym społeczeństwie jedna połowa obywateli w tak istotny sposób różni się od drugiej, to w imię demokracji i proporcjonalnej reprezentacji trzeba ją we władzach doreprezentować.

Ale zobaczmy, jak to jest z tym dostępem kobiet do polityki. W tym celu możemy sięgnąć po różne uczone analizy albo po książkę Manueli Gretkowskiej ‘Obywatelka’, zapis historii powstania i kampanii wyborczej Partii Kobiet. I spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie: czemu się nie udało? Oczywiście najprostsza odpowiedź brzmi: bo program był nieatrakcyjny dla wyborców. Są sobie stragany, na tych straganach leżą programy, a wyborcy chodzą i wybierają. I ten akurat im się nie spodobał. Można by tak powiedzieć, gdyby stragany były tej samej wielkości i stały w równie atrakcyjnych miejscach. Ale kobiety miały 30 tys. na kampanię, inne partie dziesiątki milionów. Jedni mają media i billboardy, inni ich nie mają. Kobietom brak też doświadczenia. Może to ich wina, ale z pewnością parytet przynajmniej w jakimś zakresie tę dysproporcję pomoże usunąć. Poza tym panie na swej drodze spotykają panów, a jakże - eleganckich i ‘rączki całuję’. Jednak w polityce nie ma sentymentów i nie ma co na nie liczyć, dlatego lepiej nie wierzyć we wszelkie zapewnienia o męskiej dobrej woli.

Oto zakochana w pięknym Tusku - wrażliwym i promieniującym urokiem - Manuela zostaje zaproszona na spotkanie z PO. Z grubsza wie, na czym ta gra może polegać, ale ma złudzenia. Wyobrażam sobie spotkanie z Tuskiem, ten rytuał naczelnych. Wielkie, nagie małpy porośnięte szczeciną ambicji - kto kogo zdominuje. Mniejsza samica chrumknie ulegle. Dominujący samiec pozwoli jej usiąść obok na tej samej gałęzi. Najpierw spotyka się ze Schetyną - Schetyna pływa zwinnie w garniturze, przylegającym elegancko, z błyskiem jak łuska. Szybki, sprawny gracz osładzający sobie porażki przyjemnościami życia. Obiecuje koalicję, możliwość wystartowania z list PO. Po tygodniu telefon od Tuska: niestety, zarząd się nie zgodził. W podtekście: ja bardzo chciałem, ale oni… Nawet nie oni, one, jak sugeruje Tusk, choć w zarządzie kobiety stanowią mniejszość. Na osłodę proponuje spotkanie. Stylowa restauracja, stolik zakamuflowany w osobnym gabinecie, zasłanianym kotarą. I obietnica: Możemy sobie pomóc. Pomożemy wam zbierać głosy. Dlaczego? Schetyna z Tuskiem tłumaczą, że chodzi o ściągnięcie głosów lewicy. W Partię Kobiet wstępuje nadzieja, że uda się zarejestrować listy we wszystkich okręgach.

Mijają kolejne dni. Gretkowska zapisuje: Dzwoni Ania, zapytała Schetynę, dlaczego jeszcze nikt z PO się nie zgłosił. On się zastanowił i… nie może niczego gwarantować. Straciłyśmy cenny tydzień na obiecanki… - Wystawili nas? - pytam głupio. Wsparłam się na facecie i ‘konkurencie’. Ja, która od manifestu kłapię o zdradzie kobiet przez lewicę i prawicę! Jestem na siebie wściekła, dałam się wykiwać. I to może starczy za puentę, choć może jeszcze dodam, że od pięknie brzmiących obietnic Tuska wolę gwarancje prawne. One przynajmniej nie wystawiają do wiatru.

Tekst ukazał się w „Wysokich obcasach” z 19 września 20


Szkoda, że dopiero teraz tekst ten ukazał się na łamach, ale dobrze. Panowie u władzy niczego nie mogą nam zagwarantować i niczego nie zagwarantują, niezależnie od opcji. Możemy to zrobić jedynie my same. Zawalczmy o gwarancje prawne, bo jest o co walczyć.

Tuesday, June 30, 2009

Jupiterów światła zgasły - emocje wciąż obecne

Część druga – Kongres

... jeśli byli tacy, którzy nie wierzyli w szczerość Naszych pozytywnych uczuć związanych z KKP, nie wspominając o sensie uczestniczenia w nim - a byli, i według nich entuzjazm, jaki wykazałyśmy, dowodził naszego braku doświadczenia, znajomości „rzeczy”(?), umiejętności właściwej oceny jedynie słusznych „środowisk kobiecych” i ich „zasług i wkładu” – to mam im do powiedzenia jedno: Bujajcie się! Nie mam ochoty niczego udowadniać i nie zależy mi na protekcjonalnym poklepaniu po główce i na „dobra dziewczynka, jak będziesz posłuszna, to może kiedyś pozwolimy ci coś powiedzieć...”
Mówię od siebie, bo w odróżnieniu od tych „jedynie słusznych” pozostawiam swoim koleżankom partyjnym prawo do ich własnej wypowiedzi, odmiennego zdania, bo wiem, że się różnimy - jak czasami bardzo się różnimy! Co więcej, właśnie to, że mimo różnic działamy razem, uznaję za naszą siłę - to właśnie pozwala mi wierzyć, że przynależność do PK ma sens, a jej raczkowanie w polityce ma szanse przekształcić się w spionizowany chód, nawet jeśli po drodze zaliczymy bolesne upadki, ukruszone zęby mleczne i guzy na głowie.
Na KKP jechałyśmy jak na własne wesele! Po normalnym dniu pracy w pracy i w domu, po nieprzespanej nocy w autobusie nie czułyśmy zmęczenia tylko podniecenie, no i... lekki niepokój... czy się uda, czy Sala Kongresowa będzie pełna, czy będą media. Że niby nie nasza „impreza”? Jak to nie nasza?
Bardzo chciałyśmy, aby IM się udało, tym „trzem Paniom” (trzy Panie: Jolanta Kwaśniewska, Magdalena Środa, Henryka Bochniarz), których Kongres był ponoć „prywatną inicjatywą” i jak można domniemywać, czytając między wierszami niektórych pokongresowych wypowiedzi, miał im jedynie przynieść korzyści i splendor (niezasłużony).
Wprawdzie „trzy Panie” niekoniecznie przepadają za Partią Kobiet - nie są w tym specjalnie oryginalne ;) - ale i tak szczerze życzyłyśmy im powodzenia.
KKP był niezwykle bogaty w wydarzenia i panele, które odbywały sie w tym samym czasie - równoległe. Nie uczestniczyłam we wszystkim, czego żałuję, ale było to niemożliwe. Stanowiłam najmniejszą część tego wydarzenia, jednostkę kobiecą, która sama niewiele znaczy i niewiele może, ale Tam poczułam się niezbędnym elementem ważnej Całości, choć byłam jedynie słuchaczem.
Po kolei...
Pierwsze wrażenie i radość – mnóstwo kobiet! Sala Kongresowa prawie pełna, na każdym kroku wolontariuszki gotowe pomóc w każdej sprawie.
Drugie wrażenie i uznanie – skromna scenografia; z umiarem, prostą elegancją, bez niepotrzebnych ozdobników, znak Kongresu, kanapy, telebimy.
I pierwsze wzruszenie, które mnie... zaskoczyło. W szumie i rozgardiaszu zapełniającej się sali, gdzieś między sceną a pierwszym rzędem, pojawiła się niepozorna postać Pani Prezydentowej Marii Kaczyńskiej. Zanim zajęła swoje miejsce, sala powitała ją spontanicznymi gorącymi brawami. W tym momencie zrozumiałam, że mam szczęście - znalazłam się w doborowym towarzystwie mądrych bab. Po filmie „Kobiety w dwudziestoleciu” powitałyśmy Panią Prezydentową raz jeszcze – równie gorąco, gdy została zaproszona na scenę. Powiedziała parę zdań głosem drżącym z przejęcia i ze wzruszenia. Zrozumiałyśmy się doskonale. Nie musiała niczego tłumaczyć, ani się tłumaczyć, choć sama raczej nie ma z czego. Ma odwagę, kobieta; ta odwaga i charakter wzbudza szacunek. Niektóre koleżanki, jak to baby, ocierały łezki. Naprawdę – świat byłby lepszy... Będzie!
Wykład Pani Prof. Marii Janion „Solidarność – wielki zbiorowy obowiązek kobiet” wbił mnie w fotel. Już pierwsze słowa:
„Przez całe lata uznawałam wyrazisty podział na rzeczy poważne i niepoważne: w obliczu zniewolenia poważne są dążenia niepodległościowe, niepoważna zaś walka o prawa kobiet. Prześladowania polityczne dotyczą działaczy niepodległościowych, natomiast represje i przemoc wobec kobiet mają być ich sprawą prywatną.
Wierzyłam, że najpierw wywalczona zostanie wolność dla całego społeczeństwa, potem wspólnie i spokojnie zajmiemy się polepszeniem kondycji kobiet. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że w wolnej Polsce kobieta miała być „istotą rodzinną”, która zamiast polityką powinna zajmować się domem. Trochę zatem czasu upłynęło zanim pojęłam, że demokracja w Polsce jest rodzaju męskiego...”

Nam wszystkim zajęło to sporo czasu. W obliczu każdego „przewrotu dziejowego”, każdego kryzysu, czy to w Państwie, czy w rodzinie, każdego niedostatku, kłopotu... zajmujemy „przypisane nam miejsce”, wycofujemy się o krok, kolejny raz rezygnujemy, chowamy się do swojej skorupy, do której mało kto chce zajrzeć i którą łatwo rozgnieść. W Partii Kobiet odczułyśmy to bardzo boleśnie, kiedy po „boomie” pierwszych miesięcy wiele z naszych koleżanek „zostało przywołanych do porządku” przez swoich partnerów lub otoczenie, albo same przywołały się do porządku, z różnych oczywiście powodów. Kiedy przez całe życie jest się „pielęgniarką”, „matką Polką”; niesie się pomoc tu i teraz, reaguje się natychmiast, trudno przestawić się na budowanie strategii wieloletnich, może i słusznych, ale bardzo trudnych w realizacji i niepewnych. W tym zagubieniu i opresji mimo wszystko łatwiej zawalczyć o swój partykularny interes, łatwiej nawet poświęcić się i mieć święty spokój, niż „zbawiać świat”.
I właściwie nie ma w tym nic złego, niechby tylko - zazwyczaj z nieuświadomionego wstydu - nie szkodziło się tym, którzy chcą zbawiać.
Tak, solidarność jest wielkim zbiorowym obowiązkiem kobiet, ale większość kobiet nie postrzega jej jako swój obowiązek. Co musiałoby się stać, jaka spektakularna potworność musiałaby dotknąć Polki, by zrozumiały, że kobieca solidarność nie jest paktem z diabłem?
W dyskusjach okołokongresowych, tych babskich, jak mantra powraca zarzut, że służyć on miał „lansowaniu się Kwaśniewskiej”... O co wam chodzi, drogie panie? Rozumiem, gdyby zarzut ten postawić no... na przykład mnie (pod warunkiem, że zorganizowałabym taki Kongres) – to miałoby sens. Lansuję się, bo mnie nie ma, bo chcę zaistnieć, kandydować na Prezydentkę, ubić konkretny interes, ale Kwaśniewska? Po ki diabeł jej się lansować? To kompletnie nielogiczne!
Wbrew obawom i oczekiwaniom niektórych „życzliwych”, prowadzony przez Jolantę Kwaśniewską panel, dotyczący przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, ujawnił jej głęboką wiedzę na ten temat, zrozumienie i bardzo solidne przygotowanie, co jest równoznaczne z szacunkiem dla wszystkich przybyłych.
Aż jakoś głupio tłumaczyć, że nie trzeba być zgwałconą i pobitą, aby rozumieć jakie to zło i chcieć temu przeciwdziałać, chociaż rzecz jasna doświadczenie zła czyni nas czasami – ale nie zawsze! - wrażliwszymi. Przypomina mi się w tej chwili mowa obrończa z filmu „Czas zabijania”, skierowana do ławy przysięgłych: „A teraz wyobraźcie sobie, że ta dziewczynka jest biała”...
Wielokrotnie, zależnie od interlokutora, przetwarzałam to zdanie na: „A teraz wyobraź sobie, że to jesteś Ty” albo w kontekście dyskryminacji kobiet: „A teraz wyobraź sobie, że jesteś... mężczyzną”.
Pomyślałam o tym również, gdy przed Panelem Plenarnym „Kobiety dla Polski: 20 lat transformacji – aktywność publiczna, społeczna i zawodowa kobiet” na scenę weszła Janina Ochojska. Zrobiło mi się potwornie głupio, i smutno, i jakoś niekomfortowo... wobec jej kalectwa. Skąd bierze się TAKA siła w tak słabym ciele? I skromność.
Różne są wcielenia dobra. Janina Ochojska jest jednym z nich. To właśnie Ją głównie zapamiętałam z tego panelu.
Ale była też Barbara Labuda, "moja" Pani Profesor, na której zajęciach po raz pierwszy usłyszałam o feminizmie, o nierówności, o wszelkiego rodzaju wykluczeniach, choć wtedy nie tak to nazywałyśmy i w ogóle uważałyśmy, że nas to nie dotyczy. Chciała nam otworzyć umysły, uczyła "niezależnego" myślenia, udowadniała sobą samą, swoim życiem i pracą, że jesteśmy "coś" warte i niekoniecznie przeznaczone do ról nam przypisanych przez kulturę, historię i... wówczas ustrój. Ale też, że wszyscy ponosimy konsekwencje dokonywanych wyborów... i że nie ma sprzeczności w miłości i niezależności... i że największym dowodem miłości jest pozostawienie wolności kochanej osobie... Banały? Ale nie w realu. Wiele jej zawdzięczam.
Natomiast Pani Jaruga-Nowacka, po bardzo dobrym wystąpieniu o tym, czego zrobić się nie udało, oczywiście polityczkom (czyli właściwie niczego), zacytowała "naczelną" feministkę polską!!!
"Demokracja kończy się tam, gdzie zaczyna się sprzeciw episkopatu". W panelu kończącym KKP myśl tę rozwinęła sama Naczelna.

Jupiterów światła zgasły - po Kongresie Kobiet Polskich



Uczestniczki subiektywne reminiscencje z Kongresu Kobiet Polskich.
Część pierwsza.

Na wieść o mającym się odbyć KKP, w skromnych szeregach wrocławskiej Partii Kobiet zabulgotało z podniecenia. Zrazu pojawiła się sama idea i cele przyświecające Kongresowi, bez szczegółów, bez nazwisk, ale już to postawiło nas na baczność; potem poznałyśmy i nazwiska. Dobrze – nazwiska nośne, rozpoznawalne, niektóre szczególnie zasłużone dla spraw kobiet, tego chcą media, jest szansa na nagłośnienie paru ważnych spraw – uznałyśmy zgodnie, i nawet przez myśl nam nie przemknęło, o naiwności kobieca!, że ktokolwiek mógłby zakwestionować „dobro”, jakie z tego Kongresu wyniknąć może, choć żadna siła, niechby i najwyższa, nie jest w stanie niczego i nigdy nam zagwarantować.
Nadzieja, logika i rozsądek podpowiadały, że dla tego niezagwarantowanego dobra, jeśli jest choćby iskierka szansy, że się ziści, warto strząsnąć z siebie ordery, te przypięte i te być może niesłusznie nieprzypięte, mimo zasług i oczekiwań. I należy je zrzucić, bo jedynie podejście do tego wydarzenia z „czystym sercem” stworzy atmosferę do szczerych rozmów i walki na argumenty.
Tymczasem, ku naszemu naiwnemu zdziwieniu, już w okresie przygotowawczym wiele „środowisk kobiecych” nie podzieliło naszego entuzjazmu. Zawrzały z oburzenia; poczuły się pominięte, wykluczone, niezaproszone do organizacji... Z doświadczenia wiem, że im więcej decydentów przy organizacji czegokolwiek, tym większa szansa na klapę, ale tam - zawsze znajdzie się ktoś, kto wie lepiej. Zresztą, podskórnie jakoś czuję, że nie o robotę przy organizacji tu chodziło, a raczej o zasiadanie na kanapach w świetle jupiterów.
Z blogu Sylwii Chutnik dowiedziałam się, że „organizatorkom zarzucano między innymi elitaryzm, lansowanie wizji kobiety biznesu w garsonce, a zapominanie o kobiecie w fartuchu z supermarketu”. Mam pytanie – po kiego grzyba lansować kobietę w fartuchu, skoro ona chciałaby być kobietą biznesu w garsonce? Komunę z robotnicami na plakatach, na szczęście, mamy już za sobą. Ponadto brak „lansu” nierównoznaczny jest z zapomnieniem; w zasadzie cały kongres poświęcony był „kobietom w fartuchach”, czy mają je na biodrach, na oczach czy też w głowach, w dodatku siłą narzucone, związane, zaciśnięte.
Uważałam przed, uważam po Kongresie – jeśli chciałyśmy być obecne, dostałyśmy taką szansę; jeśli chciałyśmy zabrać głos, miałyśmy wiele okazji.
Panie „wykluczone” - mogłyście zaistnieć w swej „masie”, skrzyknąć się, zorganizować, przyjechać w sile tysiąca głów, założyć czapeczki z napisem „wykluczone”, koszulki swoich organizacji, opanować wszystkie panele, zażarcie dyskutować i zaznaczyć swoją obecność; macie za sobą całe lata działalności prokobiecej, wiedzę na każdy babski temat, pewność swych racji, nieobce wam wystąpienia publiczne... Gdzie byłyście? Czekały na was żądne sensacji kamery...
Podziwiam Ankę Zet za jej odwagę i determinację. Po raz kolejny zwróciła uwagę na to, co dla niej najważniejsze. Bardzo bym chciała, by w przyszłym roku była prowadzącą jeden z paneli „tematycznych”, by mogła nareszcie ściągnąć hełm. I niech to zrobi po swojemu. Ja z całą pewnością polecę na to spotkanie.

Wednesday, June 24, 2009

KKP - wystąpienie Agnieszki Graff

Wprawdzie ukazało się w Gazecie Wyborczej, ale strasznie chcę, by się tu znalazło. Ostatecznie parę osób tu zagląda, a nie wszystkie mają dostęp do GW.


Urealnić kobiety

Wystąpienie Agnieszki Graff
Kongres Kobiet Polskich
21 czerwca 2009

Opublikowane 22 czerwca w Gazecie Wyborczej


Mam do powiedzenia trzy rzeczy, a każda z nich jest na swój sposób kłopotliwa i trochę w poprzek naszych dotychczasowych obrad.

Pierwsza dotyczy kobiecej jedności - i dlaczego ja w tę jedność wątpię. Druga dotyczy mężczyzn: dlaczego ich tu nie ma - albo prawie nie ma - i dlaczego jednak są. Trzecia dotyczy upolitycznienia religii, czyli kwestii, o której w Polsce zbyt często się milczy.

Zanim jednak zacznę rozrabiać i bruździć, muszę wam się przyznać do wzruszenia. Wielkiego wzruszenia. Chwilami mam wrażenie, że śnię. Sala Kongresowa pełna kobiet? Wielka kobieca debata o prawach kobiet w 20-lecie demokratycznego przełomu? Niemożliwe. A jednak możliwe! Ten kongres jest spełnieniem moich marzeń, a jestem pewna, że to dopiero początek.

Jedność kobiet? Niezupełnie

Pod koniec lat 60. feministki ukuły hasło "Sisterhood is powerful" [Siostrzeństwo jest potężne], ale już po paru latach zaczęto wątpić w jego prawdziwość. Zaczęły się nieuchronne rozłamy, spory, waśnie. "Sisterhood is impossible" - kpiono.

Siostrzeństwo, jedność ponad podziałami to utopia. Piękna, ale groźna. Jeśli w nią uwierzymy, czeka nas rozczarowanie. Prędzej czy później ktoś nas oskarży o to, że uzurpujemy sobie prawo do mówienia w imieniu kobiet, o których życiu nie mamy pojęcia. Nie jesteśmy ich siostrami ani nawet kuzynkami. Kobiet, które różnią się światopoglądem, przynależnością religijną, rasową, kulturową, orientacją seksualną, priorytetami, a także - co istotne - zasobnością i dostępem do życiowych szans.

Obawiam się np., że królujący na tej sali optymizm na temat sukcesu ekonomicznego kobiet po 1989 r. to wynik naszej uprzywilejowanej pozycji społecznej.

Podam jeden przykład. Wczoraj mówiono tu często i radośnie o przedsiębiorczości Polek - prasa donosi, że 35 proc. menedżerów to kobiety. Otóż warto pamiętać, że lwia część tych firm to firmy jednoosobowe. Zatem chodzi tu w dużej mierze o pracę na własny rachunek. Kobiety wybierają tę drogę, by ominąć bariery, jakie stawia im dyskryminujący rynek pracy. Często też założenie firmy wymuszają na nich pracodawcy, a samozatrudnienie wiąże się z brakiem osłon socjalnych. Czasem jest to "sukces", ale chyba częściej - trudna konieczność.

Zamiast o kobiecej jedności ponad podziałami mówmy więc raczej o kobiecej solidarności. Debatując o transformacji, pamiętajmy o wykluczeniu, jakie dotknęło masę ludzi - ocenia się tę grupę na 30 proc. Polaków, a kobiet jest tu więcej niż mężczyzn - szczególnie wykluczone są te samodzielnie wychowujące dzieci.

Jako kobiety miewamy wspólne interesy, ale przecież nie jesteśmy jednością. Kobieta pracodawczyni nie jedzie na jednym wózku z kobietą, którą zatrudnia. Tu jest realny konflikt. Zamożna kobieta, która korzysta z prywatnej służby zdrowia, niewiele wie o sytuacji pielęgniarek żyjących z głodowych pensji. Musimy słuchać się nawzajem, nie zakładając, że usłyszymy echo własnych poglądów, nie uciszając tych, które mówią coś, co nie mieści się w horyzoncie naszych doświadczeń.

Transformacja ma wiele twarzy. Kobiety, którym się powiodło, mają zobowiązania wobec tych, które zostały zepchnięte na margines. Henryka Bochniarz wspominała wczoraj, że nie wie, na czym we współczesnej Polsce miałaby polegać lewicowość. Otóż właśnie na tym, by dostrzec nierówności - także te między kobietami. I zająć się ich niwelowaniem.

Moja druga refleksja dotyczy wielkiego nieobecnego naszego kongresu, czyli mężczyzn.

Rozumiem, dlaczego ich tu nie ma. Od 20 lat działam na rzecz równości płci i cenię sobie czysto kobiece spotkania - ich szczególną atmosferę, swobodę, uważność. Jestem zmęczona protekcjonalnym tonem, lekceważeniem i dobrymi radami, z jakimi mężczyźni wpadają na spotkania poświęcone nierówności płci. Dają do zrozumienia, że oni zrobiliby ten cały feminizm dużo lepiej. Zadają pytania w rodzaju: chyba nie chcecie nas zmusić do karmienia piersią? Na osłodę dodają, że ładnie wyglądamy. Czysto kobiecy kongres pozwolił nam nie tracić czasu na tego rodzaju dialogi. Poczułyśmy naszą siłę, kompetencję, kobiecą wspólnotę.

Pamiętajmy jednak, że do równości - jak do tanga - trzeba dwojga. Bez mężczyzn ani rusz - bez ich dobrej woli, wysiłku, świadomości, że równość im także się opłaca. Że tu chodzi o lepszy, sprawiedliwszy świat.

Dlatego postuluję: zawalczmy także o ich stronę równości. Domagajmy się - oprócz parytetów, które wzmocnią pozycję kobiet w sferze publicznej - mechanizmów, które wzmocnią rolę mężczyzn w sferze domowej. Np. prawdziwych urlopów ojcowskich z prawdziwego zdarzenia. Nie opcjonalnych czterech tygodni, które kobieta może oddać mężczyźnie ze swego urlopu macierzyńskiego, ale niezależnego, pełnowartościowego urlopu tylko dla ojca. Niech to będą dodatkowe dwa miesiące, które para traci, jeśli ojciec nie zdecyduje się zostać w domu z dzieckiem.

Ustawodawca już planuje pewne zmiany - ale zbyt ostrożnie. Od stycznia 2010 r. ojcu przysługiwać będzie tzw. urlop ojcowski w wymiarze jednego tygodnia. W 2012 r. nastąpi rewolucja - tata dostanie już dwa tygodnie. To śmiesznie mało. Zwłaszcza że ma to być urlop - uwaga! - równoczesny z macierzyńskim. Czyżbyśmy tak mało ufali mężczyznom, że boimy się zostawić ich sam na sam z własnymi dziećmi? Ustawodawca jest wobec polskich ojców nieufny. Proponuję, by kongres spróbował go ośmielić.

A na razie doceńmy tych mężczyzn, którzy zostali w domu z naszymi wspólnymi dziećmi, podczas gdy my obradujemy o równości płci. Doceńmy też manifest feministów napisany specjalnie na nasz kongres przez prof. Wiktora Osiatyńskiego, a podpisany już przez kilkudziesięciu znanych mężczyzn. Ukazał się już na łamach "Gazety Wyborczej" [20 czerwca br.], ale pozwolę sobie przytoczyć kilka zdań z tego pięknego, mądrego tekstu:

"Jestem feministą, ponieważ wiem, iż nierówność i dyskryminacja płci są tak powszechne, że niemal niedostrzegalne. ( ) Jestem feministą, ponieważ wiem, że w większości kultur współczesnego świata małżeństwo sprowadza się do tego, iż kobieta wobec wybranego mężczyzny wyrzeka się tych środków ochrony przed przemocą i gwałtem, jakie przysługują jej wobec obcych ludzi. ( ) Jestem feministą, ponieważ marzy mi się świat ludzi prawdziwie równych, bez względu na płeć, rasę, wyznanie, orientację seksualną lub jakąkolwiek inną przyczynę. Jestem feministą, ponieważ wiem, że nierówność płci czyni mnie samego gorszym i odziera także mnie z godności. Wierzę zatem, że jeśli będziemy się traktować z równym szacunkiem, to będzie lepiej nie tylko kobietom, ale także mężczyznom".

Dziękujemy! Doceniamy. Naprawdę doceniamy.

Na koniec kilka uwag o polityce. O trudnej, bolesnej polityczności kwestii kobiecej. Parytety są ważne i potrzebne. Jestem za, podpiszę każdą petycję. Ale dyskusja o kobietach i polityce to nie jest tylko debata o tym, ile procent nas jest w parlamencie czy rządzie. Dużo ważniejsze jest to, by rozumieć, jak nasze prawa i interesy są przez polityków rozgrywane, instrumentalizowane. Jak unieważnia się interesy kobiet. Jak, nie pytając nas o zdanie, podporządkowuje się nasze sprawy sprawie narodowej czy tzw. wyższym wartościom. Musimy znaleźć sposoby, by się tym procesom przeciwstawić.

To nie jest problem czysto polski. Tak dzieje się wszędzie tam, gdzie rośnie w siłę nacjonalizm sprzężony z fundamentalistycznymi formami religii. W wielu miejscach na świecie życie kobiet, ich prawa, ich wolność okazują się wtedy przeszkodą na jedynie słusznej drodze obranej przez wspólnotę. Kobieta staje się odrealnionym, uwznioślonym symbolem. A realne kobiety - pionkami przesuwanymi po politycznej szachownicy. Nagle okazuje się, że honor narodowej wspólnoty, "tradycja" czy "specyfika kulturowa" wymagają od kobiet poświęceń, zasłaniania twarzy, rezygnacji z podstawowych praw. Kobiety są w imię tak pojętego honoru bite, okaleczane, zabijane.

Zmagając się z tymi procesami, światowy ruch kobiecy posługuje się kategoriami praw człowieka. Hasło "prawa kobiet są prawami człowieka", które towarzyszyło IV Światowej Konferencji ONZ w sprawie Kobiet (Pekin 1995), do dziś przyświeca działaniom ruchu kobiecego na świecie - to hasło nie jest truizmem, lecz bronią polityczną. Bowiem przemoc wobec kobiet, niszczenie ich godności, ograniczanie ich swobody odbywają się w poczuciu, że kobiety to nie obdarzone niezbywalnymi prawami jednostki, lecz coś w rodzaju zasobu naturalnego, własność wspólnoty. Kobiety okazują się zawsze czyjeś, zwłaszcza podczas wojen czy konfliktów. Naszych się pilnuje, ogranicza ich wolność, okrutnie karze za przejawy autonomii. Cudze się gwałci. W imię wartości religijnych, narodowych, kulturowej tradycji z "naszymi kobietami" mężczyźni robią rzeczy urągające ludzkiej godności.

Warto tu podkreślić, że zagrożeniem dla praw kobiet nie jest religia jako taka, lecz religia podporządkowana polityce. Zwłaszcza religia uwikłana w nacjonalizm. Bóg nie ma tu nic do rzeczy. Wiedzą to katoliczki, muzułmanki, protestantki, żydówki, ateistki i agnostyczki. Gdy podważa się zasadę rozdziału instytucji państwowych i religijnych, gdy prawa grupy stawia się ponad prawami jednostki, kobiety są szczególnie zagrożone.

Podczas kongresu raz po raz przewijał się temat praw reprodukcyjnych. Helena Łuczywo w filmie otwierającym kongres mówiła, że jest przeciw obecnemu prawu antyaborcyjnemu. Maria Janion i Izabela Jaruga-Nowacka przypomniały, że wprowadzono je z pominięciem zasad demokracji. Olga Krzyżanowska apelowała do mężczyzn, by zostawili te sprawy nam, kobietom.

Cieszę się, że te słowa padły. Nie uciekniemy przed tym tematem. Możemy mieć rozmaite poglądy na temat aborcji - ale jest faktem niezaprzeczalnym, że obecne restrykcyjne prawo, zakaz ingerujący w najintymniejszą sferę życia, przyczynia się do wielu ludzkich dramatów. Polscy fundamentaliści mają wobec nas dalsze plany - dążą przecież do zakazu in vitro. W imię swoich przekonań politycznych i religijnych chcą milionom ludzi odebrać prawo do starania się o upragnione dziecko.

Jak mówiła wczoraj prof. Janion, polska wspólnota narodowa to w wymiarze symbolicznym męska wspólnota uświęcona przez pewien uwznioślony obraz kobiety - matki panów braci. Nie dla niej nowoczesna medycyna. Nie dla niej prawo wyboru. Ona jest świętością obdarzoną prawem do cierpienia.

Jesteśmy zakładniczkami tych wspólnotowych fantazji. Politycznych i religijnych. Istnieje w tych wizjach naród i kobieta jako symbol, narodowa świętość. Nie istniejemy natomiast my: realne kobiety, obywatelki, podmioty praw. Ten kongres odbywa się po to, by nas urealnić.

Tuesday, June 23, 2009

Kongres Kobiet Polskich

Byłam na KKP. Już tam, na miejscu towarzyszyło mi uczucie, że uczestniczę w jednym z najważniejszych wydarzeń po 20 latach transformacji. A teraz już się z tym przespałam, już prawie przetrawiłam i wiem, że te dwa dni były absolutnie wyjątkowe, przyszłościowo pozytywne, że narodziła sie jakość, którą trudno bedzie zniszczyć. Nie szkodzi, że nie wszędzie KKP został dostrzeżony; nie szkodzi, że przez wielu z rozmysłem bagatelizowany i wreszcie - nie szkodzi, że nawet te kobiety, które znam i cenię za niezależność sądów, odwagę, dobrą minę do złej gry, determinację i wiele innych godnych podziwu cech, niezupełnie rozumiały jego sens...
Kongres Kobiet Polskich tak naprawdę rozpoczął wykład Pani Profesor Marii Janion. Nie ośmielę się komentować, nie potrafię... jestem szczęśliwa, że słyszałam to na żywo, a nagranie przechowam dla potomności...

Solidarność - wielki zbiorowy obowiązek kobiet

Maria Janion

Wykład inaugurujący Kongres Kobiet 20 - 21 czerwca 2009


Przez całe lata uznawałam wyrazisty podział na rzeczy poważne i niepoważne: w obliczu zniewolenia poważne są dążenia niepodległościowe, niepoważna zaś walka o prawa kobiet.
Prześladowania polityczne dotyczą działaczy niepodległościowych, natomiast represje i przemoc wobec kobiet mają być ich sprawą prywatną.


Wierzyłam, że najpierw wywalczona zostanie wolność dla całego społeczeństwa, potem wspólnie i spokojnie zajmiemy się polepszeniem kondycji kobiet. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że w wolnej Polsce kobieta miała być „istotą rodzinną”, która zamiast polityką powinna zajmować się domem. Trochę zatem czasu upłynęło zanim pojęłam, że demokracja w Polsce jest rodzaju męskiego.

Ocuciła mnie uchwała o ochronie życia poczętego przyjęta w ostatniej chwili podczas krajowego zjazdu Solidarności w roku 1990. Zapadła wbrew stanowisku ogromnej większości obecnych na zjeździe działaczek związkowych; co prawda stanowiły one tylko 10% ogółu delegatów. Krajowa Komisja Kobiet NSZZ Solidarność, która ukonstytuowała się mniej więcej w okresie zjazdu, w liście otwartym skrytykowała projekt zakazu aborcji, jej zdaniem świadczący o tym, że choć polityka jest dziedziną, która powinna służyć wszystkim, została ona zmonopolizowana przez mężczyzn i w dalszym ciągu jest traktowana jako narzędzie dominacji.
W liście wzywano do utworzenia niezależnego ruchu kobiet.
Na represje nie trzeba było długo czekać: przewodnicząca komisji została zmuszona do ustąpienia, jej zastępczynię pozbawiono etatu. Niektórzy działacze, ci sami, którzy wybrali komisję, uznali, że ma ona „nielegalny charakter’’.

Wiele kobiet zrozumiało wtedy, że pierwszy ruch nowej władzy polega na przywróceniu społecznego i religijnego porządku płci. Szybko okazało się, że nowa władza to nie jesteśmy my. Ani organizacyjnie ani politycznie kobiety nie były przygotowane do tego, by się bronić. Powstało kilka niewielkich organizacji, pojawiało się kilka świetnych głosów: Agnieszka Graff, Kinga Dunin, Magdalena Środa, Bożena Umińska, Kazimiera Szczuka, Katarzyna Bratkowska.
I tyle.

Ocucenie sprowadza za sobą liczne konsekwencje. Określa przyszłość, ale i każe inaczej spojrzeć na przeszłość. Osobiście nigdy nie żywiłam złudzeń co do „równych szans”. Uważam, że dojście do obecnej pozycji kosztowało mnie znacznie więcej, niż kosztowałoby mężczyznę. I nie chodzi tu o żaden spisek. Dzieje się tak między innymi dlatego, że tak zwany uniwersalny wzorzec stworzony został z myślą o rodzaju męskim. Mężczyźni łatwiej zatem dostosowują się do obowiązujących w akademickim świecie standardów. Kobieta musi być wielokrotnie lepsza, by ją doceniono. Są to dla mnie rzeczy oczywiste – dlatego zawsze dziwią mnie wypowiedzi kobiet, które osiągnąwszy sukces, twierdzą, że po drodze nie dostrzegły przejawów dyskryminacji.

Feminizm, tak jak ja go widzę, to próba zrozumienia mechanizmów, które podtrzymują nierówny układ sił. Jest to zarazem droga powrotu do źródeł twórczości kobiet. Nie chodzi o to, by odciąć się od dorobku kultury ogólnoludzkiej, lecz o to, by znaleźć język dla kobiecych doświadczeń i przywrócić ich sens wspólnej kulturze. Ja sama w coraz większym stopniu uświadamiałam sobie kobiecą barwę tego, co robię; dostrzegłam, jak ważny był zawsze dla mnie łańcuch kobiecych pokoleń zdobywających wiedzę.

Zainteresowałam się filozofią różnicy płci. Próba nowego, otwartego i uniwersalnego zdefiniowania podmiotowości nie prowadzi przez udawanie, że płeć nie ma znaczenia. Przeciwnie. Od trzydziestu lat nauki społeczne i humanistyka zajmują się badaniem kulturowo definiowanej tożsamości płci. W Polsce jednak perspektywa taka napotyka na trudności, ciągle musi się bronić przed oskarżeniami o „modę” i „ideologię”. Trudno.

Z perspektywy kulturowych mniejszości, takich jak kobiety, Żydzi i wszyscy nie-katolicy, a także mniejszości seksualne, można zastanowić się nad pojęciem kanonu narodowego i jego trwaniem w świecie XXI wieku. Kanon narodowy w Polsce jest traktowany jako coś nienaruszalnego, niezmiennego. O pojmowaniu ducha narodu faktycznie ma decydować kościół katolicki oraz tradycja akowska. Rzadko zastanawiamy na tym, na ile kultura narodowa może odgrywać rolę emancypacyjną.

Sytuacja jest wszakże trudna. Spojrzenie z perspektywy feministycznej odsłoni charakter wybitnie męski naszej kultury. W jej obrazie na plan pierwszy wysuwają się społeczne związki między mężczyznami, więzi braterstwa i przyjaźni. Szlacheccy panowie bracia; hufce rycerskie; tajne stowarzyszenia filomatów i filaretów; spiski i konspiracje niepodległościowe; legioniści Piłsudskiego, uczestnicy licznych ruchów młodzieżowych w XX wieku. Przykro mi w tym ciągu wymieniać ugrupowania takie jak Młodzież Wszechpolska, szczycące się seksizmem, antysemityzmem i homofobią, ale niestety jest to konieczne.

Od paru wieków tworzy się obraz ciągu pokoleń przekazujących sobie ideał walczącej męskiej wspólnoty – aż do współczesnej Solidarności. Dominuje tu patriotyzm, wynoszący ponad wszystko braterstwo, wytwarzane i podtrzymywane podczas zbiorowych działań. Tworzone są heroiczne narracje o wspólnych bojach. Wszystko pod ciągle ponawiającym się wezwaniem i hasłem: Bóg, Honor, Ojczyzna. Niepodobna nie docenić znaczenia form męskiej wspólnoty dla kształtowania się nowożytnego pojęcia narodu, którego podstawę nieraz określano jako żarliwe braterstwo. Nowoczesne pojęcie narodu oraz powstający wraz z nim nacjonalizm łączyły się ze stereotypem męskości, mitologią męskiej wspólnoty.

W tym narodowym dramacie jedyna przewidziana dla kobiety rola to rola matki. Dla wszystkich tego rodzaju męskich wspólnot typowy jest szczególny stosunek do matki. Następuje jej totalne uświęcenie. Według badaczy kultury Matka to „figura idealnej kobiecości, która zabezpiecza męskie związki i męską historię.” W świecie kanonu narodowego istnieje tylko jeden model seksualności - jednoznacznie heteroseksualny i nastawiony na rozrodczość. Konieczna jest do tego kobieta matka. Ona właśnie staje się gwarantką narodowej wspólnoty heteroseksualnej, „jej przyzwoitości i poprawności obyczajowo - politycznej”. Matka panów braci to matka Polka i matka Ojczyzna. Panująca polska „narracja publiczna” patronką narodu polskiego czyni najbardziej idealną z matek – Matkę Boską. Za pomocą kulturowego uwznioślenia matki i macierzyństwa maskulinistyczna kultura polska zapewniła sobie patriotyczny konsensus.

Matka Polka, której najwyższym symbolicznym uosobieniem jest figura Polonii, w konieczny sposób została wyposażona w status ofiary. Jest to dziedzictwo mesjanizmu. Silna w polskim romantyzmie i odznaczająca się wielką trwałością topika mesjanistyczna posuwała się do porównywania, a nawet utożsamiania cierpień Polski pod zaborami z cierpieniami Chrystusa. Polska miała być „Chrystusem narodów”. W widzeniu księdza Piotra z III cz. „Dziadów”, która ostatnio uznana została za rzecz należącą bezapelacyjnie do literackiego kanonu narodowego, Mickiewicz rozbudował dokładną analogię między męczeństwem i śmiercią Chrystusa a ukrzyżowaniem i skonem narodu polskiego. Nad analogiami podobnymi medytowano w pobożnym skupieniu. Dzieje Polski wpisywano w schemat mesjanistyczny: cierpienia będą odkupione, naród zbawiony. W obrębie mesjanizmu dokonała się sekularyzacja metafory ukrzyżowania – religia wprzęgnięta została w służbę sprawie narodowej, polityka faktycznie zapanowała nad religią. Mesjanizm rozkwitał na emigracji po upadku powstania listopadowego jako stan mentalności „narodu wybranego”. Do dziś zachował się w Polsce. Obok opowieści heroicznej opowieść mesjanistyczna określa popularną historiozofię narodową.

W obrzędach patriotycznej religii naród miał swoje wyraziste osobowe wcielenie. Była nim Polonia, przedstawiana w końcu jako kobieta cierpiąca na krzyżu. Jej śmierć ofiarniczą uznano za konieczną część narodowej doktryny zbawienia. W centrum kultury nowożytnej XIX i XX wieku znajdują się figury kobiet, które poprzez swą śmierć zbawiają kochanka lub ludzkość. W Polsce jest to zbawienie narodu. Ta ofiara musi być niewinna jak ofiara Chrystusa. Dlatego Polonię czasem przedstawiano w białej, powłóczystej, dziewiczej szacie. Polonia- zbawicielka przelewała niewinną krew ofiarną, była bezbronna i prześladowana, opuszczona przez zdradzieckich sprzymierzeńców, napastowana i molestowana.
Stan wojenny szczególnie ożywił w wyobraźni narodowej te obrazy Polonii i Matki-Polki. Samoofiarowanie kobiet lokuje się w centrum nowożytnej mitologii polskiej. Matka Polka ma być przede wszystkim bezgraniczną ofiarnicą. Ma się ofiarowywać za rodzinę, za naród, za ojczyznę. Ciążenie stereotypu romantycznego jest przemożne, mimo jego pożegnań w kolejnych pokoleniach, wciąż nieśmiertelną parę polskiej wyobraźni stanowią powstaniec i Matka Polka.

Kiedy uświadamiamy sobie wspólnotowy charakter męskich społecznych wzorów i ofiarniczy charakter wzoru kobiecego, zaczynamy rozumieć, że kobiety w Polsce nigdy nie uzyskają wpływu na stanowienie prawa, na formowanie symboli i w ogóle na sferę publiczną, jeśli nie zaczną tworzyć własnych wspólnotowych więzi. W tym sensie kobieca solidarność - wciąż obśmiewana i demaskowana jako fikcja – rzeczywiście jest naszym wspólnym, zbiorowym obowiązkiem. .

W roku 1981 podczas Kongresu Kultury Polskiej, przerwanego przez ogłoszenie stanu wojennego wygłosiłam referat o kulturze pierwszej Solidarności. Zdanie podsumowujące moje wywody brzmiało: ogromny ruch emocjonalny musi być teraz przekształcony w ruch intelektualny. I co zadziwiające, to właśnie ostatnie zdanie – nie wiem z jakich powodów – nie zostało wydrukowane w podziemnym wydawnictwie zawierającym materiały z kongresu. Postulat od tamtego czasu się nie zmienił, chociaż emocje wytraciły swoje szlachetne uniesienie. Wzniosłe pojednanie dawno się skończyło, a ruch intelektualny wciąż nie może się zacząć.

Czy ma on szansę zacząć się dzisiaj?

Z punktu widzenia historii polskiego życia duchowego najważniejszym wydarzeniem ostatniego okresu była śmierć Jana Pawła II. Jak pisali socjologowie: „papież stał się ikoną i gwarantem tożsamości Polaków i dopóki żył, tożsamość ta mogła manifestować się jedynie poprzez religijne rytuały”. W ten sposób utwierdzało się mesjanistyczne utożsamienie polskości z religią. „Ograniczenie narodowej sceny publicznej do religijnych rytuałów sprzyjało rozwojowi idei narodu jednoczącej Polaków wokół »moralnej słuszności« , a nie publicznie negocjowanych interesów.”

Dziś konieczne jest tworzenie nowych, świeckich wspólnot, z których najbardziej liczną, choć zapewne niejednorodną, powinna być wspólnota kobiet, zdolna do przezwyciężenia wpływu religii na prawo, system ochrony zdrowia, naukę i edukację. Konieczne jest przedefiniowanie wspólnotowych symboli, ruch intelektualny na rzecz pogłębienia rozumienia polskiej tożsamości.

Transformacja ustrojowa, która z jednej strony jest naszą chlubą, z drugiej zaś – staje nam nieraz kością w gardle, nie może się w pełni dokonać bez emancypacji wykluczonych tożsamości i bez rzeczywistego zróżnicowania sceny politycznej. Niewątpliwie potrzebna jest nam nowoczesna polityka równouprawnienia płci i parytety jako jej narzędzie. Ale dopełnieniem transformacji ustrojowej musi być także transformacja symboliczna. Ten kulturowy wysiłek wciąż mamy przed sobą.

Profesor Maria Janion
Warszawa 20 czerwca 2009
Kongres Kobiet


Tekst wystąpienia dzięki uprzejmości Kazimiery Szczuki :)



Friday, May 29, 2009

W przerwie w obieraniu szparagów...

którą zrobić musiałam, a jakże, bo obieranie tychże - co to ich większość niejadalna, choć bardzo wybujała na widoku, a reszta malutka i niepozorna, ale jakże smaczna, pod ziemią ukryta - potwornie jest stresujące; nigdy nie wiadomo, czy dobrze się obrało, a przecież żal wyrzucać tyle dobra... No - w każdym razie zrobiłam sobie przerwę na przyjemność poczytania zaprzyjaźnionych blogów. No i co? Nico! Cisza! Ogólne lenistwo lub, co bardziej prawdopodobne - emigracja wewnętrzna całych rzesz! Tęskno mi więc za balami u Senatora, który zapewne w dobie kryzysu nie śmierdzi pieniądzem, zacisnął więc pasa i gości nie sprasza/sprasa (ja seplenię troszkę i ładnie się rymuje); zakończył gromkim okrzykiem "O ja pierdziu..." czy jakoś tak, bo z pamięcią u mnie coraz gorzej, no i zamilkł. Toż samo z Fiaskiem; latająca po niebie berlińskim świnia musiała zrobić na nim niemałe wrażenie, bo też jakoś zapomniał języka w gębie. Możliwe też jest, że Fiasko się odciął, bo mu woda sodowa do głowy uderzyła... no... ostatecznie... naukowiec, kurczę pieczonę w pysk! Za to k4nia, choć nieprzyzwoity, rozśmieszył mnie do łez załączonym od niechcenia żarcikiem z brodą. My, prości ludzie, cieszymy się bele czym. Bo naukowcy to nie.
No dobra, szparagi czekają. Może mnie czymś miłym natchną, to skrobnę sobie w wolnej chwili, coby zapełnić blogową ciszę.

Wednesday, May 20, 2009

... a własne uczucia

A jednak się złamałam; jeszcze wczoraj "dzieło" było nagie, to poniżej, no bo takie jest, do jasnej cholery!... ale... nie zdzierżyłam! Swoją drogą, przy okazji czegoś się nauczyłam - jak wklejać cenzorskie prostokąciki!!! Potrzeba, konieczność = determinacja = skuteczność.
Z tym, że ta potrzeba, zasłonięcia narządu, bo nawet nie nagości, dała mi do myślenia. Coś z tym "dziełem" jest nie tak, dla mnie osobiście; odczucia innych mogą być różne, za i przeciw, ale to akurat nie bardzo mnie obchodzi... Każdy ma prawo do własnej oceny.
Bronię wolności artystów, twórców, bo uznaję ich prawo do wolnej, nieskrępowanej wypowiedzi - takie samo prawo winni mieć, i mają, odbiorcy ich twórczości; mogą dzieło skrytykować, oblać je wiadrem pomyj, ale tylko werbalnie - nie mają prawa go niszczyć...
Czy mają prawo pozywać artystów do sądu? Hmmm... w gruncie rzeczy mają, tyle że prawo nie może być na tyle "elastyczne", by indywidualny osąd odbiorców sztuki pozwalał karać jej twórców. Ale prawo jest elastyczne, bo podlega nastrojom społecznym, ustrojom, podlega również interpretacji tych, którzy je stanowią i egzekwują. Banały... Twórca wie, gdzie żyje, może się spodziewać takiej czy innej reakcji... Czy się ugnie - jego sprawa, ale to zupełnie inna kwestia.
Czy pisarz, który "źle" pisze może być za swe "złe" pisarstwo karany? Karą dla niego jest brak czytelników. Bywają tacy, którzy piszą fantastycznie, a i tak ich twórczość nie zostaje dostrzeżona. Ryzyko twórcy. Ryzyko odbiorcy.
Sztuka podlega osądom, nie sądom.
Nie wszystko, co się "sprzedaje" jest dobre i na odwrót - taka nasza natura. Co stanowi o wartości sztuki? To, czy trafia - w serce, w umysł, w trzewia - czy nie, a i te są różne. Na szczęście.
Michał Anioł był zmuszony "przykryć zasłonami" narządy postaci Sądu Ostatecznego w Kaplicy Sykstyńskiej; po 500 latach oczyszczono freski i usunięto część zasłon umieszczonych na ich biodrach. Nie można im robić zdjęć, ale można je oglądać; wtedy były gorszące, teraz już nie. A może nadal są tacy, których "gorszą"... Nie muszą wchodzić do Kaplicy Sykstyńskiej, prawda?

Tuesday, May 19, 2009

obraza uczuć religijnych


Wydaje się, jakby to było wczoraj, tymczasem od tamtej wytoczonej artystce sprawy minęło już 7 lat! W 2002 r. gdańska artystka, Dorota Nieznalska, oskarżona została o obrazę uczuć religijnych, której dopuściła się swym dziełem "Pasja" (na zdjęciu). Warto przypomnieć, że obraz/fotografia stanowił część instalacji wystawionej w galerii "Wyspa" (Gdańsk? Sopot?); w tle emitowany był obraz filmowy przedstawiający mężczyznę podczas ćwiczeń na siłowni.
Skargę do prokuratury wnieśli posłowie LPR-u, G. Sz. i R. S., po obejrzeniu wyemitowanego przez TVN krótkiego newsa w Faktach. Telewizja wyeksponowała skandal i szokujące reakcje, wycięto merytoryczny opis pracy. Prokuratura skierowała sprawę do sądu. Dorota Nieznalska dostała się w tryby sądowego postępowania. W pierwszej instancji w 2003 r. została skazana za przysługujące jej konstytucyjne prawo do wolności twórczej. Groziło jej do dwóch lat więzienia.
I się zaczęło!!!!!!!! Jedni zacierali ręce, inni ocierali pot z czoła i zbierali po bruku brukające się opadłe szczęki. Nasi wspaniali ziomkowie, którzy z satysfakcją ryją gwoździami po karoseriach samochodów swoich sąsiadów, rzucają gdzie popadnie puszki po rozlicznych piwach, przywiązują do drzew w lesie niechciane kochane pieseczki lub podrzucają w parkach trucizny, które skazują je na nieopisane cierpienia; damscy i dziecięcy bokserzy; ci, dla których czyjaś własność jest do wzięcia, a własna własność jest świętością; ci wreszcie, dla których wszelka odmienność, nawet ta "niezawiniona", jak choćby starość i choroba, nie wspominając o "odmiennych" preferencjach seksualnych (fuj, fuj), jest zarazą.... wszyscy oni rzucili się do walki, bo poczuli się obrażeni.

Wypowiedział się więc pewien nauczyciel: - Widziałem relację w telewizji. Doszedłem do wniosku, że zostały naruszone uczucia religijne. Nastąpiła profanacja krzyża. Autorka zeszła poniżej dna. Wolno kiwać palcem w bucie, ale nie można pod czyimś nosem. Nazajutrz po emisji zadzwoniłem do prokuratury.

G. Sz., posłanka Ligi Polskich Rodzin, wykształcona, kulturalna Europejka, nigdy nie pozwoliła sobie być narażona na ekspozycję genitaliów męskich i oświadczyła: - Eksponowanie męskich genitaliów jest uznawane w kulturze europejskiej za nieprzyzwoitość i wulgaryzm. Połączenie tego z krzyżem narusza uczucia każdego katolika.
No dobrze - katolika, a co jeśli się nie jest? Katolikiem, oczywiście. Można się narażać, czy nie?

Jeden pan powiedział: Stopień obrazy był wysoki, nie pamiętam, żebym czuł się tak źle, żebym myślał o tym w nocy, żebym się tyle modlił jak wówczas...
No proszę! Ale można spać spokojnie i nie trzeba się modlić za głodujące dzieci na świecie... niech zdychają...

Byli też inni, na szczęście:
- Polityczni inkwizytorzy - mówił pewien ksiądz o działaczach Ligi Polskich Rodzin, którzy cieszyli się z ukarania przez sąd gdańskiej artystki.

Prokuratura chciała dla Nieznalskiej grzywny w wysokości 2 tysięcy złotych, ale Sąd Rejonowy w Gdańsku zdecydował, że 2 tysiące złotych to "żadna kara" i skazał artystkę na pół roku ograniczenia wolności w postaci nieodpłatnej kontrolowanej pracy społecznej.
Według sądu, Nieznalska umyślnie obraziła uczucia religijne katolików "poprzez publiczne znieważenie przedmiotu kultu" w miejscu publicznym.

Tymczasem dr K. P., kurator wystawy Irreligia w Atelier 304 Muzeum w Brukseli powiedział:
Ukaranie Nieznalskiej stanowi pokaz siły władzy wobec artystów i kuratorów sztuki, którym się mówi: Uważajcie! My tu rządzimy. Sprawujemy nad wami kontrolę i musicie się liczyć z nami.

... a K. N. - duszpasterz środowisk twórczych:
Właśnie wróciłem z Italii, gdzie na sakralnych katedrach wiszą akty Chrystusa. Tam nikogo ten widok nie obraża i nie gorszy. Jestem oburzony tym wyrokiem. Autorka czuje się pewnie jak napiętnowana czarownica. Najbardziej mnie oburza polityczny aspekt procesu.

itd., itd.

Uznaję prawo do oburzenia tych, którzy "dzieło" widzieli i więcej widzieć go nie chcą - ich prawo. Nie mają ochoty wgłębiać się w intencje artystyczne artystki - również ich prawo. Nikt ich nie zmusza do ponownego kontemplowania instalacji. Powinni iść do kościoła i pomodlić się za tę, która zgrzeszyła, jeśli taką odczuwają, zgodnie ze swoją głęboką wiarą, potrzebę.
Przy okazji mogliby również pomodlić się za ofiary tych, którzy są wypuszczani na wolność przez te same sądy, uznające "niską szkodliwość społeczną" gwałtów i katowania partnerek (?) i dzieci. Nie słyszałam, by któremukolwiek z tych oprawców wyznaczono karę nieodpłatnej kontrolowanej pracy społecznej... a wielu z nich wraca do domów i kontynuuje swe praktyki, co niejednokrotnie kończy się w sposób przewidywalny...
Nie chce mi się nawet cytować przykładów - jest ich zbyt wiele i są zbyt tragiczne.

Kołtuństwo, bezprawie, zakłamanie i cała reszta określeń, które charakteryzują sporą część naszego społeczeństwa, o zgrozo! - przybrało na sile po "odzyskaniu wolności".
Czy wolność musi być ujęta w niewidoczne więzy, by była wolnością wszystkich i dla wszystkich?

"Na 4 czerwca Sąd Rejonowy w Gdańsku wyznaczył następną rozprawę w sprawie Doroty Nieznalskiej. Po 7 latach sprawa wydaje się zbliżać do końca. Czy 4 czerwca usłyszymy wyrok uniewinniający? Jak powinniśmy go zdyskontować? ”? To cytat z art. w Feminotece- cytowałam tu wcześniej jeszcze jedno, następne zdanie, w obawie jednak przed utożsamianiem mojej oceny, "Sprawy" nie "Dzieła", z tą jego autora/rki, wykliknęłam je, bo mam odmienne.


Tuesday, May 5, 2009

o... jejku!

No! to jest niesłychane!... żeby tak ten czas zapierniczał!... jak jakiś oszołom! Ledwie wczoraj mi się nogi ugięły, kiedy kroczyłam bohatersko, aczkolwiek tchórzliwie, w kierunku matury z polskiego, a przecież dobra byłam... a tu już nogi mi się uginają ze starości! Szlak by to jeden trafił! Niesprawiedliwość dziejowa! Chyba nadszedł czas, by zrobić coś dla potomności, choć potomność ma to w głębokim poważaniu, no ale potomności nie należy pytać - należy się wcisnąć... Hmmm... jak to zrobić? I cóż po tym? Marność nad marnościami - ta cała nasza egzystencja pozbawiona sensu.
Mówią starcy (cóż mają powiedzieć?), że liczy się "chwila obecna", czyli niby szczęście...? Ja rozumiem - ptaszki, bo świergolą jak głupie; kwiatki, bo mimo wszystko kwitną; dzieci, bo się rozwijają (jak kwiatki:) i mądrzejsze są od rodzica, no i dobrze! - to jakiś postęp i wkład w ewolucję! Jest jeszcze literatura, słowo, znaczenie słów, ich interpretacja... i muzyka, z akcentem na U - to dopiero magia! Magia chwili - no... istnieje, byle tylko jakieś chamstwo nas nie przygwoździło, a przygważdża!
To taka myślowa interluda - RADIOHEAD...
Miałam dzisiaj wizję, nie sen!
Kobiety, panie, różne kobiety i panie, wychodzą zza swoich biurek, kas fiskalnych i kompów, na ulice! I wymachują tymi kwitami, fakturami, dokumentami i korektami, i krzyczą: DOŚĆ!
A róbcie wy to sobie sami! Chamy jedne, malwersanci, krwiopijcy i wyzyskiwacze! Idźcie się boksować na ring! Obijajcie sobie mordy bez naszego udziału!
Tak mnie jakoś naszło - metafizycznie... myślowa interluda...
... a może to ci cichociemni i ci inni? Bociek, Kmita, Szczerba, Mema, Litwin, Krysia, Czujny, Danusia, Żuk, Ognisty, Fon, Agaton... NN, NN, NN... Zenobia, Łza... tak wielu zapomnianych.
Póki pamięć, póty... a potem to już tylko metafizyka.
Marność nad marnościami, czy efekt motyla?
Jedno i drugie.

Tuesday, April 7, 2009

Sunday, April 5, 2009

DYFUZORY

No i co? Czy nie stoi na głowie? Tak jest - świat stoi na głowie, a stworzeniu, które nazywają człowiekiem, powywracało się w tejże i panuje tam kompletny bałagan. Taka oto przemknęła mi myśl, jakże odkrywcza!, podczas przelotnego podglądania ostatnich wyczynów naszego mistrza F1- Kubicy, również dość przelotnych, a to a propos czegoś, czego najpierw nijak nie byłam w stanie zlokalizować, a następnie, dowiedziawszy się, że chodzi o rozszerzające się kanały regulujące przepływ powietrza wydostającego się spod samochodu i że "dopracowanie" tego czegoś kosztuje 20 MILIONÓW EURO, popadłam we frustrację egzystencjalną... ??? Nasz biedny Rząd, oj - jaki biedny, walczył ostatnio o uszczknięcie Partiom jakichś marnych milionów złotych polskich, coby się wykazać, coby "zaoszczędzić", coby Obywatelom żyło się lepiej... a tu proszę!
"Normalnie powietrze wciskające się pod pędzący samochód jest "szybsze" niż powietrze otaczające bolid. Dyfuzor wyrównuje te prędkości i zapobiega turbulencjom. Samochód dzięki temu może jechać szybciej i płynniej."
Strasznie by się taki dyfuzor przydał PK! Tylko skąd weźmiemy te marne 20 mln Euro?

Saturday, April 4, 2009

...skrzydełka...

Kiedy zobaczyłam klepsydrę na płocie sąsiadów, nie miałam wątpliwości. Kto inny mógłby odejść, jak nie ta starsza pani, którą przez kilkadziesiąt lat śledziłam wzrokiem zza szyb okien? Dziwiło mnie, że tak "odżyła" po śmierci męża; to on prowadził ją pod rękę, wyglądała na bardzo schorowaną, traciła wzrok... I nagle, wiele lat temu, inna klepsydra oznajmiła sąsiadom, że ten starszy, ale jakże dziarski Pan, zmarł... I nagle objawiła się nam Ona; dreptająca małymi, szybkimi kroczkami, zawsze w drepczącym biegu, z nieznanym nam celem, który wyczuwało się w jej zdecydowanych ruchach. Kiedy widziałam, jak nie zwalniając tempa "przebiega" przez ulicę, bałam się, że potrąci ją jakiś samochód. W jej dreptaniu była jakaś dziwna determinacja, jakby wchodziła na wąską kładkę nad strumieniem, na której nie można zawrócić; jedyne, co można zrobić, to jak najszybciej ją pokonać. Lubiłam tę starszą panią, witałam się z nią, choć mnie nie rozpoznawała, uśmiechałam się do niej przez szybę... stanowiła cząstkę mojego życia.
Dwa lata temu zniknęła... oddano ją do przechowalni ludzi starych... podobno wyczekiwała śmierci... życie ją nudziło... nie miała z kim rozmawiać, nie mogła już czytać, nie widziała obcego sobie świata w telewizorze... miała 98 lat.
Nawet nie wiem jak miała na imię.

Tuesday, March 31, 2009

przecieków c.d. - cookies, kosztowne cookies...

Co to są cookies?

Cookies to małe pakiety informacji przechowywane lokalnie na komputerze użytkownika przeglądającego strony internetowe.

Ale cookies z przecieków WUWr są prawdziwymi ciasteczkami, tymi uwielbianymi przez Ogra. Zajada się nimi pasjami i z uwielbieniem, co poniekąd tłumaczy ogrzasty wygląd, a jak ich nie ma, to wpada w zły humor. Tyle z przecieku wiadomo. Właściwie przeciek dość banalny, a w dodatku niezbyt precyzyjny, bo informacja w nim zawarta sugerowałaby, że Ogr bywa w humorze dobrym... a z innych przecieków wynika, że ten stan jest mu obcy.

Tak na marginesie, to ja w to akurat nie wierzę; jestem przekonana, że globalnie to on ma świetne samopoczucie; zarabia coś koło 100 tys. rocznie, i raczej więcej niż mniej (coś tam ponoć oddał pod koniec roku, bo pewnie jakąś premię sobie i Prokurwentce (?) wypłacił, a w Wuwrze jest?/był? audyt, ale ponoć już w styczniu nadrobił stratę - ciekawe, czy audyt się połapie?); ma "pod sobą" stadko przerażonych kur, które znoszą mu złote jaja i nic w zamian nie chcą, tyle, by siedzieć na grzędzie, nawet nie spokojnie, ale siedzieć; no i te kury pracują na jego biznesowe przeloty, biznesowe noclegi, biznesowe posiłki z jakże licznymi biznesmenami, biznesowe zdjęcia z wakacji, promujące Wuwr, no i COOKIES!

Ale, pomińmy drogie dygresje i wróćmy do tanich ciasteczek. Ogr, vel Gumbas, cookiesów zżera codziennie sporo... kiedyś były od święta, a teraz są mu niezbędne do życia, jak powietrze... Za powietrze się nie płaci, więc i on za ciasteczka nie płaci.

Czy to dobre rozwiązanie?

Cookies są bardzo łatwym w użyciu narzędziem, jednak ze względu, że zapisywane są na komputerze użytkownika, w łatwy sposób mogą zostać utracone. Może to przykładowo nastąpić, gdy użytkownik wyczyści listę cookies w przeglądarce lub jakimś programem antywirusowym lub np. sformatuje dysk.

Bardzo jestem ciekawa, jak Ogr czyści listę cookies w przeglądarce księgowej, bo że w łatwy sposób znikają, czyli "są utracone", to oczywiste. Po ich zniknięciu w dysku twardym Ogra, po pewnym czasie dysk jest formatowany do czysta (hi, hi), a więc pusty, i domaga się następnych ciasteczek..., które trzeba popić soczkiem.

No dobrze - a koszt?

setCookie("NazwaCiasteczka", "WartoscCiasteczka");
Znamy nazwy: Jeżyki, Pierniczki alpejskie, Delicje - to te codzienne, odświętnych nie znamy, ale wiadomo, że są. A wartość? Nie wiem, bo nie jadam, myślę jednak, że to każdy może sobie obliczyć. Czy wyjdzie nam dużo, czy mało? I czy ma to jakieś znaczenie? Wartość, jak i cena, nie są "obiektywne"; dla Ogra ciasteczka nie mają żadnej wartości, bo za nie nie płaci, tylko je pochłania.

Rzecz jasna - "ciasteczka" są w tym przecieku jedynie symbolem, kroplą w morzu innych nadużyć, tych finansowych i tych związanych z przewagą, jaką daje stanowisko i władza, taka oczywiście, która dba jedynie o własny brzuch. Gdyby przeliczyć na pieniądze wszelkie wynikające z niej korzyści, okazałoby się, że to akurat tyle, by móc zaspokoić... głodne kury. One są w większości rzadkiej, szlachetnej rasy, prawie już na wymarciu, ale... kury..., a Ogr, tym razem w roli pożal się Boże koguta, zupełnie przeciętny; tylko stroszy pióra i wyjada najlepsze ziarna.
Gospodarz powinien już dawno wymienić tego ziarnozjada!

Na marginesie: kto to jest ta Prokurwentka? Co to za nazwisko? Eeee - niemożliwe, któryś z przecieków żarty sobie stroi.




Monday, March 23, 2009

taneczna interluda...



I co tu powiedzieć na takie cudeńko? Nic - obejrzeć raz jeszcze.
Tańczą: Deborah Quiroga and Carlos Barrionuevo.

Sunday, March 22, 2009

... a przecieki?!... a przecieki?!...

... wykrzyknął niegdyś, zawieszając teatralnie głos, jeden z moich od tego momentu ulubionych aktorów sceny sejmowej, Tadek Cymański. Jego opcji politycznej nie trawię, ale łaskawie... rozgrzeszam własny podziw dla zdolności aktorskich pana posła, tym bardziej że niemal każdy jego występ wywołuje uśmiech, i przyznaję skruszona, że wprost przepadam za jego zawieszeniami głosu, znakami zapytania, rzucanymi w tłum posłów spójniko-granatami... Ciśnięte przez Tadka "i" może wybić oko!
Ale tam, nie o kunszt aktorski tym razem chodzi, ale o - i tu niespodzianka! - wagę jego słów! Tak, tak, bowiem przecieki są kwintesencją funkcjonowania współczesnej demokracji, modus vivendi dołów społecznych z wierchuszką, solą ziemi - tej ziemi, sensem i motorem działania całych rzesz, których doprawdy znikomy odsetek stanowi brać dziennikarska z przecieków żyjąca. Przecieki są i będą! Niestraszne im zakazy, paragrafy, druty kolczaste, zaryglowane drzwi i szepty, niestraszny im nawet strach.
Publicysta, Wiesław Gałązka, jako jeden z wielu odniósł się do sprawy Pawlaka i Misiaka i to raczej przypadek, że właśnie jego tu cytuję, bowiem artykuł ten jest dla mnie tylko odskocznią, inspiracją...
Budzące wątpliwości moralne postępowania tych dwóch panów, na których - umówmy się - akurat "padło", tak naprawdę obchodzą mnie w zupełnie innym kontekście, w kontekście zarazy nieuczciwości, kunktatorstwa i nepotyzmu, która opanowała większość gremiów decyzyjnych, wszelkiej maści, na wszystkich poziomach władzy, a jej trujące skutki odczuwają najszersze grupy społeczeństwa, głównie tego pracującego za okolice najniższej krajowej. Właściwie miałabym ochotę powiedzieć "dobrze wam tak"; nie potraficie się przeciwstawić, bo nie potraficie być solidarni, "różnić się pięknie", z poszanowaniem odmienności myślenia innych, i nie tylko myślenia... Dlaczego nie wykorzystujecie narzędzi, które dała wam demokracja?
"Wielu miało i ma to przekonanie, że sprawy świata tak są kierowane przez los i Boga, iż ludzie swym rozumem nie mogą ich naprawić i są wobec nich bezradni; przeto mogliby sądzić, że nie warto zbytnio się trudzić tymi sprawami, lecz spuścić się na los." (H. Sienkiewicz cytowany przez W.G.)
No i tu, kołem, wracamy do zjawiska "przecieków", które w momencie ujawnienia zaczynają żyć swoim życiem, niczym plotka, której nie da się zatrzymać. Kto jest źródłem przecieku? Jakie to ma znaczenie...
Z wysokich poziomów polityki spadamy do poziomu
mojego nieodżałowanego WUWr, Wydawnictwa Utraconej Wrażliwości;), rybiego ogona, na którym dociekliwy dziennikarz mógłby zrobić karierę.
Plotka niesie, niewątpliwie przeciek, iż
pracowników WUWr od pewnego czasu obowiązuje "instrukcja obsługi autora". Niniejsza instrukcja nie została wydana w formie papierowej, na piśmie, zapewne dlatego, by nie można jej było przemycić poza mury, nie zmienia to jednak faktu, iż ponoć obowiązuje. Przeciek nie jest zbyt precyzyjny, nie określa bowiem, w jaki sposób zobowiązano pracowników do wykonywania "instrukcji" i do milczenia, a szkoda... Zanim postaram się możliwie wiernie przytoczyć sens instrukcji, pragnę wyjaśnić, że AUTOR, będący jej bohaterem, jest dla tego typu wydawnictwa czymś w rodzaju Pana Boga (można nie wierzyć, ale co szkodzi się pomodlić); wraz z tekstem utworu "przynosi" bowiem do tegoż walizkę z pieniędzmi, które pokrywają koszty opracowania, wydania itd.; stanowią o "być" albo "nie być" wydawnictwa. Należy uściślić, że walizka nie jest własnością samego twórcy; musiał się nieźle nagłowić, naprosić i nachodzić, by to cudo zostało mu przekazane niczym pałeczka w sztafecie, no i mocno trzymać, by mu jej z dłoni ktoś nie wyszarpnął. Właściwie to ta walizka jest w WUWr najistotniejsza, sam twórca mniej, ale to jego odcinek sztafety, jest cenny i jemu należne są oklaski i doping. Stąd zapewne idea "instrukcji obsługi".
Przeciek przedstawia ją tak oto: kiedy do pokoju redakcyjnego wchodzi autor, redaktor prowadzący musi bezwzględnie wstać od biurka, dostatecznie szybko, by dopaść wchodzącego możliwie najbliżej drzwi i uścisnąć autorską prawicę z delikatnym uśmiechem na ustach. Przeciek nie precyzuje, czy wymagane jest złożenie pocałunku na dłoni twórcy, precyzuje natomiast zachowanie pozostałych pracowników, siedzących w tym samym pomieszczeniu. Otóż oni, zazwyczaj one, powinni pozostać przy swoich biurkach, obowiązkowo podnieść wzrok i patrząc w oczy twórcy, przywitać go chóralnym "dzień dobry".
Nie wiem, czy instrukcja obsługi autora uściśla dalsze zabiegi wokół jego osoby, mogę jedynie przypuszczać, że tak; wydający ją ma przecież świadomość, iż grono pracownicze, w które chcąc nie chcąc musi wpuścić Twórcę, nie odznacza się zbytnim wyczuciem i kulturą osobistą, nie wspominając o dobrych manierach; w ogóle musi być niezwykle ostrożny z tym podejrzanym towarzystwem, którym przyszło mu dowodzić; jest jednak czujny; nawet klamek dotyka jedynie przez naciągnięty rękaw swetra, aby się czymś broń Boże nie zarazić. Ale o tym szaa - to tylko plotka...
Ponoć instrukcja wywołała poruszenie. ??? Niesłusznie! Należy wyzbyć się niepokoju, uwierzyć Sienkiewiczowi, bo ma chłop rację: "
sprawy świata tak są kierowane przez los i Boga, iż ludzie swym rozumem nie mogą ich naprawić i są wobec nich bezradni", a... demokracja, wolność jednostki, godność i sprawiedliwość - dyrdymały!
Jakiś tam Misiak i Pawlak powinni sięgnąć czasami na niższe poziomy; tam to się dopiero wyrabia! Mogliby się wiele nauczyć i uniknąć głupich wpadek, bo choć cała ryba już śmierdzi, ogon wciąż mądrzejszy od głowy. Głowę za chwilę odetną, a ogon...


Wednesday, March 18, 2009

... za późno...

Jest rano, już nie tak wcześnie...
słyszę ptaszki
fajne... te same, które wczoraj
zbombardowały moje szyby gówienkami
samochody... te same, które wczoraj
ochlapały mnie błockiem...
nie chcę się ruszać
nie chcę nigdzie ruszać
po co? czy mam jakiś ciekawy cel przed sobą?
jakąś sensowną drogę do przebycia?
nie chce mi się ruszać
hmmm... to pewnie kwestia wieku
sporo lat
kiedyś marzyłam o dalekich podróżach...
za późno
czuję każdą swoją cząstkę
każdą cząstkę sypiącej się powłoki
każdy gwałtowny ruch
przyprawia mnie o drżenie
wszystko mi trzeszczy
... i ten wygląd!
żadna pomada już nie pomoże
nie oszukam tych, cholera, młodych!
one są jak spod igły
gorsze, lepsze
ale młodsze
piękne, zadbane!
i cóż, że mam doświadczenie
że widziałam niejedno
że się trzymam... jak na mój wiek...
ach... ten czas
nie chce mi się ruszać
już nikogo nie dogonię
wszyscy mnie wyprzedzają
wszyscy mnie wyprzedzają
wszyscy...

(z pamiętnika toyoty, rocznik 1987)

Monday, March 16, 2009

Sunday, March 15, 2009

WUWr

Ach, ten WUWr! Serce przyśpiesza na sam widok tego skrótu, a co się dzieje z pamięcią... tego "słowami się nie da wypowiedzieć", jak mówiła jedna z uczestniczek życia WUWr.
Życie w WUWr było najpierw ciekawe - wypełnione na wstępie wymyślonymi sensami kiepskich, nijakich i dobrych twórców, a na końcu imperatywem sprzedaży ich tworów - ale i tak ciekawe, czasami nawet pasjonujące i smakowite, z czasem jednak zamieniło się w wieloskładnikową sałatkę "śmieciówkę", z dominującym smakiem jadus principalus.
Czy dobra sałatka polana złym sosem (ocet, oliwa itd.) czymś się różni od złej sałatki polanej tym samym złym sosem? Niczym się nie różnią! Zły sos zepsuje najbardziej wyrafinowane smaki i sałatka nadaje się tylko do wyrzucenia.
No i tak się stało z WUWrem. Teraz sałatka jest nie do strawienia, w dodatku śmierdząca; jej smaku nie da się już uratować, ale kiepski gospodarz (UWr) wciąż stawia ją na stole, bo drogo płaci za butelkę octu, który z uporem wkręcanego kupuje w najdroższym sklepie.
Kiedy wiele lat temu wyleciałam z furkotem z WUWr, wówczas, gdy odruch wymiotny zaczął się pojawiać już na sam widok pękatej butelki z octem, miałam nadzieję, że jego smrodek nigdy mnie już nie dosięgnie, ale tam... dosięga, tyle że
śmierdzącej mieszanki nie muszę smakować, więc brzuch mnie nie boli, i tylko z rosnącym zdziwieniem obserwuję oraz słucham relacji podtrutych biesiadników, którzy ledwie już zipią... ale nie wstają od stołu i w dodatku żrą to świństwo, bojąc się odsunąć od talerzy...
A wystarczyłoby zmienić ocet!
c.d.n.

Wednesday, January 28, 2009

Monday, January 12, 2009

Stosunek...

... do życia
taki ma Fitka mniej więcej z radosnym początkiem Nowego Roku.
A kysz naiwności!
Precz otwartości i przyjaznemu stosunkowi do...!
Nóż trzymać w garści, nawet nie w kieszeni!
Zamknąć usta na niepotrzebne słowa!
Mieć się na baczności!
Prawda nie istnieje!
Prawda jest zakwefiona, więc ukryć się za osobistym kwefem!
Nie odsłaniać się, by nie musieć kłamać!
....................................................................
ale...


pozostać wiernym przyjaźniom i ideom!
hołubić miłości!
realizować marzenia!
wierzyć, że się uda!

Szczęśliwego Nowego Roku!

Saturday, January 3, 2009

Protest przeciwko ustawie bioetycznej

... ciągła irytacja daje Fitce kopa do działania,
tyłek od tego trochę boli,
ale co tam...
Fitka woli siny tyłek...
woli od inkwizycji.

Przeczytajcie, pomyślcie o przyszłości i PODPISZCIE!
i jeszcze roześlijcie do swoich znajomych!

Poniższą petycję można podpisać TUTAJ:
http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=3700

Do:
Premier RP
Donald Tusk
Al.Ujazdowskie 1/3, 00-583 W-wa;
Sejm RP, Wiejska 4/6/8, 00-902
W-wa

PROTEST SPOŁECZNY
Przeciwko „Ustawie o ochronie genomu ludzkiego i embrionu ludzkiego oraz Polskiej Radzie Bioetycznej i zmianie innych ustaw” (z dnia 10.XII 2008 r) wypracowanej przez Zespół ds. Konwencji Bioetycznej, powołany na mocy Zarządzenia nr 38 Prezesa Rady Ministrów z dnia 7 kwietnia 2008 pod przewodnictwem Posła Jarosława Gowina

Szanowni Ustawodawcy!
Panie Premierze!
Państwo Posłanki i Posłowie Sejmu RP!

W imię solidaryzmu społecznego zgłaszamy swój protest przeciwko projektowi Ustawy, która zagraża wolnościom i prawom obywatelskim oraz prawom człowieka. Projekt Ustawy nie jest zgodny ani z międzynarodowymi standardami ochrony praw człowieka, w tym z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka, konwencjami ONZ i Rady Europy, ale także z Konstytucją RP. Z konstytucyjnego punktu widzenia narusza zasadę neutralności światopoglądowej państwa, niedyskryminacji i równego traktowania (ze względu na płeć, wiek, stan cywilny, stan zdrowia, etc.), jak również zasadę równego dostępu do opieki zdrowotnej.
Z medycznego punktu widzenia nie zapewnia dostępu do najlepszych procedur medycznych. Ustawa dyskryminuje kobiety odbierając im prawa do decydowania o swojej płodności, wprowadza kuriozalną z prawnego i naukowego punktu widzenia zasadę przedkładania interesu komórki jajowej i zarodka nad prawa dorosłych ludzi pragnących leczyć niepłodność. Niektóre jej ograniczenia podobne są do stosowanej w przeszłości i uznawanej za zbrodniczą legislacji eugenicznej.
Projekt ustawy wzbudza sprzeciw tak ze względu na treść jak i na proces jej powstawania. Pozorne konsultacje społeczne, brak debaty publicznej nad propozycjami specjalistów i grup interesów zaangażowanych w tworzenie rozwiązań bioetycznych (pacjentów, lekarzy i prawników), to tylko niektóre błędy proceduralne popełnione podczas prac nad projektem Ustawy naruszające zasadę partycypacji społecznej, jawności życia publicznego i procesów demokratycznych.
Niepłodność to nie problem wyłącznie osób dotkniętych niepłodnością, to poważny problem społeczny, z którym przyszło nam się zmierzyć w XXI wieku. Stworzenie dobrego prawa jest obowiązkiem władz państwowych. Ustawa bioetyczna ma dotyczyć wszystkich ludzi o różnych światopoglądach i nie zgadzamy się na to, by preferowanie jednego tylko światopoglądu nam te prawa odebrało. Tymczasem zapisy w projekcie Ustawy są dyskryminujące i odzwierciedlają poglądy tylko części społeczeństwa utożsamiającego się ze stanowiskiem Kościoła Katolickiego. Sposób, w jaki hierarchia Kościoła Katolickiego ingeruje w tworzenie prawa jest wysoce niepokojący. Żadna religia nie może rościć sobie prawa do wpływania na władze publiczne. Projekt Ustawy jawnie łamie artykuł 25 Konstytucji RP, który głosi, iż władze publiczne w naszym kraju zachowują bezstronność w sprawach religijnych światopoglądowych i filozoficznych.
Są w proponowanej Ustawie zapisy nie do przyjęcia, zapisy, które pozbawiają wolnych ludzi ich praw: przymusowe odbieranie zarodków, wyłączenia ze względu na wiek i choroby (nie tylko genetyczne, bo ustawa nie określa rodzaju choroby), zakaz dawstwa gamet, ograniczenie ilości tworzenia zarodków, co w praktyce oznacza narażenie kobiety na kolejne mocno obciążające organizm terapie hormonalne. Mocno dyskryminujące i piętnujące osoby dotknięte niepłodnością są też zapisy dotyczące dokumentacji medycznej i osobowej. Prawo do procedury medycznie wspomaganej prokreacji wyłącznie dla par małżeńskich może w praktyce oznaczać, że osoby nie będące w związkach, zarówno kobiety jak i mężczyźni nie będą mieli prawa do leczenia.
Ponadto Ustawa tylnymi drzwiami chce wprowadzić faktyczny całkowity zakaz przerywania ciąży, a więc także wówczas, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej, gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu oraz gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (czyli np. gwałtu lub czynu kazirodczego).
Jako społeczeństwo chcemy, by zagadnienia bioetyczne zostały uregulowane zgodnie z najlepszymi standardami etycznymi, medycznymi i naukowymi. Niepłodność jest chorobą i jej leczenie jest prawem każdego człowieka, niezależnie od jego światopoglądu, stanu cywilnego i sytuacji materialnej. Zapisy znajdujące się we wspomnianym projekcie uniemożliwiają leczenie skuteczne, bezpieczne i na wysokim poziomie.

Szanowni Państwo, proponowana wersja ustawy jest niebezpieczna, również dlatego, że zawiera poważne błędy merytoryczne, a wiele z proponowanych rozwiązań opiera się na fałszywych przesłankach. Przekreśla wieloletnie doświadczenia i umiejętności zdobyte przez polskich lekarzy. Pamiętajmy, zbyt szybko wypowiedziane fałszywe słowa jednego człowieka na całe lata zahamowały transplantologię w Polsce, a zła ustawa bioetyczna może na lata zahamować postęp nauki i medycyny w zakresie leczenia niepłodności i pozbawić wiele bezdzietnych par szansy na naturalne rodzicielstwo.
Dzięki metodom wspomaganego rozrodu w ciągu 30 lat na całym świecie urodziło się blisko 3,5 mln dzieci, w Polsce na świat przychodzi rocznie ok. 6 tys. dzieci. Tych dzieci nie będzie, jeśli dziś nie zaprotestujemy przeciwko złemu prawu. Jako wolne, demokratyczne społeczeństwo zasługujemy na dobre prawo.

Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Wanda Nowicka
Fundacja MaMA, Sylwia Chutnik, Julia Kubisa, Anna Pietruszka - Dróżdż, Patrycja Dołowy
Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”, Blanka Żukowska, Barbara Szczerba,
Michał Damski
Nieformalna Grupa Łódź Gender, Iza Desperak
Partia Kobiet, Anna Kornacka
Fundacja Feminoteka, Joanna Piotrowska
Towarzystwo Rozwoju Rodziny, dr Grzegorz Południewski, prezes
Stowarzyszenie na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo NEUTRUM, Czesław Janik
Fundacja Przestrzeń Kobiet, Natalia Sarata i Ewa Furgał
Fundacja Anka Zet Studio, Anna Zawadzka
Stowarzyszenie „Ekspedycja w Głąb Kultury”, Zabrze, Ewa Stoecker
Stowarzyszenie Aktywne Kobiety, Sosnowiec, Halina Sobańska
Stowarzyszenie Kobiet KONSOLA, Poznań
Fundacja Centrum Praw Kobiet, Urszula Nowakowska
Demokratyczna Unia Kobiet, Gdańsk, Lucyna Orłowska
Fundacja Autonomia, Agata Teutsch
Demokratyczna Unia Kobiet, Anna Mackiewicz wiceprzewodnicząca Krajowej Rady DUK
Zieloni 2004, Agnieszka Grzybek, Dariusz Szwed
Fundacja Obywatelki.pl - prezes Ewa Papla
Stowarzyszenie Współpracy Kobiet, NEWW, Małgorzata Tarasiewicz
Fundacja Przestrzenie Dialogu
Grupa Inicjatyw Genderowych
Fundacja Kobieca eFKa, Slawka Walczewska

Niżej podpisana:
Wanda Nowicka
Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny