Tuesday, June 30, 2009

Jupiterów światła zgasły - po Kongresie Kobiet Polskich



Uczestniczki subiektywne reminiscencje z Kongresu Kobiet Polskich.
Część pierwsza.

Na wieść o mającym się odbyć KKP, w skromnych szeregach wrocławskiej Partii Kobiet zabulgotało z podniecenia. Zrazu pojawiła się sama idea i cele przyświecające Kongresowi, bez szczegółów, bez nazwisk, ale już to postawiło nas na baczność; potem poznałyśmy i nazwiska. Dobrze – nazwiska nośne, rozpoznawalne, niektóre szczególnie zasłużone dla spraw kobiet, tego chcą media, jest szansa na nagłośnienie paru ważnych spraw – uznałyśmy zgodnie, i nawet przez myśl nam nie przemknęło, o naiwności kobieca!, że ktokolwiek mógłby zakwestionować „dobro”, jakie z tego Kongresu wyniknąć może, choć żadna siła, niechby i najwyższa, nie jest w stanie niczego i nigdy nam zagwarantować.
Nadzieja, logika i rozsądek podpowiadały, że dla tego niezagwarantowanego dobra, jeśli jest choćby iskierka szansy, że się ziści, warto strząsnąć z siebie ordery, te przypięte i te być może niesłusznie nieprzypięte, mimo zasług i oczekiwań. I należy je zrzucić, bo jedynie podejście do tego wydarzenia z „czystym sercem” stworzy atmosferę do szczerych rozmów i walki na argumenty.
Tymczasem, ku naszemu naiwnemu zdziwieniu, już w okresie przygotowawczym wiele „środowisk kobiecych” nie podzieliło naszego entuzjazmu. Zawrzały z oburzenia; poczuły się pominięte, wykluczone, niezaproszone do organizacji... Z doświadczenia wiem, że im więcej decydentów przy organizacji czegokolwiek, tym większa szansa na klapę, ale tam - zawsze znajdzie się ktoś, kto wie lepiej. Zresztą, podskórnie jakoś czuję, że nie o robotę przy organizacji tu chodziło, a raczej o zasiadanie na kanapach w świetle jupiterów.
Z blogu Sylwii Chutnik dowiedziałam się, że „organizatorkom zarzucano między innymi elitaryzm, lansowanie wizji kobiety biznesu w garsonce, a zapominanie o kobiecie w fartuchu z supermarketu”. Mam pytanie – po kiego grzyba lansować kobietę w fartuchu, skoro ona chciałaby być kobietą biznesu w garsonce? Komunę z robotnicami na plakatach, na szczęście, mamy już za sobą. Ponadto brak „lansu” nierównoznaczny jest z zapomnieniem; w zasadzie cały kongres poświęcony był „kobietom w fartuchach”, czy mają je na biodrach, na oczach czy też w głowach, w dodatku siłą narzucone, związane, zaciśnięte.
Uważałam przed, uważam po Kongresie – jeśli chciałyśmy być obecne, dostałyśmy taką szansę; jeśli chciałyśmy zabrać głos, miałyśmy wiele okazji.
Panie „wykluczone” - mogłyście zaistnieć w swej „masie”, skrzyknąć się, zorganizować, przyjechać w sile tysiąca głów, założyć czapeczki z napisem „wykluczone”, koszulki swoich organizacji, opanować wszystkie panele, zażarcie dyskutować i zaznaczyć swoją obecność; macie za sobą całe lata działalności prokobiecej, wiedzę na każdy babski temat, pewność swych racji, nieobce wam wystąpienia publiczne... Gdzie byłyście? Czekały na was żądne sensacji kamery...
Podziwiam Ankę Zet za jej odwagę i determinację. Po raz kolejny zwróciła uwagę na to, co dla niej najważniejsze. Bardzo bym chciała, by w przyszłym roku była prowadzącą jeden z paneli „tematycznych”, by mogła nareszcie ściągnąć hełm. I niech to zrobi po swojemu. Ja z całą pewnością polecę na to spotkanie.

No comments: