Wednesday, June 24, 2009

KKP - wystąpienie Agnieszki Graff

Wprawdzie ukazało się w Gazecie Wyborczej, ale strasznie chcę, by się tu znalazło. Ostatecznie parę osób tu zagląda, a nie wszystkie mają dostęp do GW.


Urealnić kobiety

Wystąpienie Agnieszki Graff
Kongres Kobiet Polskich
21 czerwca 2009

Opublikowane 22 czerwca w Gazecie Wyborczej


Mam do powiedzenia trzy rzeczy, a każda z nich jest na swój sposób kłopotliwa i trochę w poprzek naszych dotychczasowych obrad.

Pierwsza dotyczy kobiecej jedności - i dlaczego ja w tę jedność wątpię. Druga dotyczy mężczyzn: dlaczego ich tu nie ma - albo prawie nie ma - i dlaczego jednak są. Trzecia dotyczy upolitycznienia religii, czyli kwestii, o której w Polsce zbyt często się milczy.

Zanim jednak zacznę rozrabiać i bruździć, muszę wam się przyznać do wzruszenia. Wielkiego wzruszenia. Chwilami mam wrażenie, że śnię. Sala Kongresowa pełna kobiet? Wielka kobieca debata o prawach kobiet w 20-lecie demokratycznego przełomu? Niemożliwe. A jednak możliwe! Ten kongres jest spełnieniem moich marzeń, a jestem pewna, że to dopiero początek.

Jedność kobiet? Niezupełnie

Pod koniec lat 60. feministki ukuły hasło "Sisterhood is powerful" [Siostrzeństwo jest potężne], ale już po paru latach zaczęto wątpić w jego prawdziwość. Zaczęły się nieuchronne rozłamy, spory, waśnie. "Sisterhood is impossible" - kpiono.

Siostrzeństwo, jedność ponad podziałami to utopia. Piękna, ale groźna. Jeśli w nią uwierzymy, czeka nas rozczarowanie. Prędzej czy później ktoś nas oskarży o to, że uzurpujemy sobie prawo do mówienia w imieniu kobiet, o których życiu nie mamy pojęcia. Nie jesteśmy ich siostrami ani nawet kuzynkami. Kobiet, które różnią się światopoglądem, przynależnością religijną, rasową, kulturową, orientacją seksualną, priorytetami, a także - co istotne - zasobnością i dostępem do życiowych szans.

Obawiam się np., że królujący na tej sali optymizm na temat sukcesu ekonomicznego kobiet po 1989 r. to wynik naszej uprzywilejowanej pozycji społecznej.

Podam jeden przykład. Wczoraj mówiono tu często i radośnie o przedsiębiorczości Polek - prasa donosi, że 35 proc. menedżerów to kobiety. Otóż warto pamiętać, że lwia część tych firm to firmy jednoosobowe. Zatem chodzi tu w dużej mierze o pracę na własny rachunek. Kobiety wybierają tę drogę, by ominąć bariery, jakie stawia im dyskryminujący rynek pracy. Często też założenie firmy wymuszają na nich pracodawcy, a samozatrudnienie wiąże się z brakiem osłon socjalnych. Czasem jest to "sukces", ale chyba częściej - trudna konieczność.

Zamiast o kobiecej jedności ponad podziałami mówmy więc raczej o kobiecej solidarności. Debatując o transformacji, pamiętajmy o wykluczeniu, jakie dotknęło masę ludzi - ocenia się tę grupę na 30 proc. Polaków, a kobiet jest tu więcej niż mężczyzn - szczególnie wykluczone są te samodzielnie wychowujące dzieci.

Jako kobiety miewamy wspólne interesy, ale przecież nie jesteśmy jednością. Kobieta pracodawczyni nie jedzie na jednym wózku z kobietą, którą zatrudnia. Tu jest realny konflikt. Zamożna kobieta, która korzysta z prywatnej służby zdrowia, niewiele wie o sytuacji pielęgniarek żyjących z głodowych pensji. Musimy słuchać się nawzajem, nie zakładając, że usłyszymy echo własnych poglądów, nie uciszając tych, które mówią coś, co nie mieści się w horyzoncie naszych doświadczeń.

Transformacja ma wiele twarzy. Kobiety, którym się powiodło, mają zobowiązania wobec tych, które zostały zepchnięte na margines. Henryka Bochniarz wspominała wczoraj, że nie wie, na czym we współczesnej Polsce miałaby polegać lewicowość. Otóż właśnie na tym, by dostrzec nierówności - także te między kobietami. I zająć się ich niwelowaniem.

Moja druga refleksja dotyczy wielkiego nieobecnego naszego kongresu, czyli mężczyzn.

Rozumiem, dlaczego ich tu nie ma. Od 20 lat działam na rzecz równości płci i cenię sobie czysto kobiece spotkania - ich szczególną atmosferę, swobodę, uważność. Jestem zmęczona protekcjonalnym tonem, lekceważeniem i dobrymi radami, z jakimi mężczyźni wpadają na spotkania poświęcone nierówności płci. Dają do zrozumienia, że oni zrobiliby ten cały feminizm dużo lepiej. Zadają pytania w rodzaju: chyba nie chcecie nas zmusić do karmienia piersią? Na osłodę dodają, że ładnie wyglądamy. Czysto kobiecy kongres pozwolił nam nie tracić czasu na tego rodzaju dialogi. Poczułyśmy naszą siłę, kompetencję, kobiecą wspólnotę.

Pamiętajmy jednak, że do równości - jak do tanga - trzeba dwojga. Bez mężczyzn ani rusz - bez ich dobrej woli, wysiłku, świadomości, że równość im także się opłaca. Że tu chodzi o lepszy, sprawiedliwszy świat.

Dlatego postuluję: zawalczmy także o ich stronę równości. Domagajmy się - oprócz parytetów, które wzmocnią pozycję kobiet w sferze publicznej - mechanizmów, które wzmocnią rolę mężczyzn w sferze domowej. Np. prawdziwych urlopów ojcowskich z prawdziwego zdarzenia. Nie opcjonalnych czterech tygodni, które kobieta może oddać mężczyźnie ze swego urlopu macierzyńskiego, ale niezależnego, pełnowartościowego urlopu tylko dla ojca. Niech to będą dodatkowe dwa miesiące, które para traci, jeśli ojciec nie zdecyduje się zostać w domu z dzieckiem.

Ustawodawca już planuje pewne zmiany - ale zbyt ostrożnie. Od stycznia 2010 r. ojcu przysługiwać będzie tzw. urlop ojcowski w wymiarze jednego tygodnia. W 2012 r. nastąpi rewolucja - tata dostanie już dwa tygodnie. To śmiesznie mało. Zwłaszcza że ma to być urlop - uwaga! - równoczesny z macierzyńskim. Czyżbyśmy tak mało ufali mężczyznom, że boimy się zostawić ich sam na sam z własnymi dziećmi? Ustawodawca jest wobec polskich ojców nieufny. Proponuję, by kongres spróbował go ośmielić.

A na razie doceńmy tych mężczyzn, którzy zostali w domu z naszymi wspólnymi dziećmi, podczas gdy my obradujemy o równości płci. Doceńmy też manifest feministów napisany specjalnie na nasz kongres przez prof. Wiktora Osiatyńskiego, a podpisany już przez kilkudziesięciu znanych mężczyzn. Ukazał się już na łamach "Gazety Wyborczej" [20 czerwca br.], ale pozwolę sobie przytoczyć kilka zdań z tego pięknego, mądrego tekstu:

"Jestem feministą, ponieważ wiem, iż nierówność i dyskryminacja płci są tak powszechne, że niemal niedostrzegalne. ( ) Jestem feministą, ponieważ wiem, że w większości kultur współczesnego świata małżeństwo sprowadza się do tego, iż kobieta wobec wybranego mężczyzny wyrzeka się tych środków ochrony przed przemocą i gwałtem, jakie przysługują jej wobec obcych ludzi. ( ) Jestem feministą, ponieważ marzy mi się świat ludzi prawdziwie równych, bez względu na płeć, rasę, wyznanie, orientację seksualną lub jakąkolwiek inną przyczynę. Jestem feministą, ponieważ wiem, że nierówność płci czyni mnie samego gorszym i odziera także mnie z godności. Wierzę zatem, że jeśli będziemy się traktować z równym szacunkiem, to będzie lepiej nie tylko kobietom, ale także mężczyznom".

Dziękujemy! Doceniamy. Naprawdę doceniamy.

Na koniec kilka uwag o polityce. O trudnej, bolesnej polityczności kwestii kobiecej. Parytety są ważne i potrzebne. Jestem za, podpiszę każdą petycję. Ale dyskusja o kobietach i polityce to nie jest tylko debata o tym, ile procent nas jest w parlamencie czy rządzie. Dużo ważniejsze jest to, by rozumieć, jak nasze prawa i interesy są przez polityków rozgrywane, instrumentalizowane. Jak unieważnia się interesy kobiet. Jak, nie pytając nas o zdanie, podporządkowuje się nasze sprawy sprawie narodowej czy tzw. wyższym wartościom. Musimy znaleźć sposoby, by się tym procesom przeciwstawić.

To nie jest problem czysto polski. Tak dzieje się wszędzie tam, gdzie rośnie w siłę nacjonalizm sprzężony z fundamentalistycznymi formami religii. W wielu miejscach na świecie życie kobiet, ich prawa, ich wolność okazują się wtedy przeszkodą na jedynie słusznej drodze obranej przez wspólnotę. Kobieta staje się odrealnionym, uwznioślonym symbolem. A realne kobiety - pionkami przesuwanymi po politycznej szachownicy. Nagle okazuje się, że honor narodowej wspólnoty, "tradycja" czy "specyfika kulturowa" wymagają od kobiet poświęceń, zasłaniania twarzy, rezygnacji z podstawowych praw. Kobiety są w imię tak pojętego honoru bite, okaleczane, zabijane.

Zmagając się z tymi procesami, światowy ruch kobiecy posługuje się kategoriami praw człowieka. Hasło "prawa kobiet są prawami człowieka", które towarzyszyło IV Światowej Konferencji ONZ w sprawie Kobiet (Pekin 1995), do dziś przyświeca działaniom ruchu kobiecego na świecie - to hasło nie jest truizmem, lecz bronią polityczną. Bowiem przemoc wobec kobiet, niszczenie ich godności, ograniczanie ich swobody odbywają się w poczuciu, że kobiety to nie obdarzone niezbywalnymi prawami jednostki, lecz coś w rodzaju zasobu naturalnego, własność wspólnoty. Kobiety okazują się zawsze czyjeś, zwłaszcza podczas wojen czy konfliktów. Naszych się pilnuje, ogranicza ich wolność, okrutnie karze za przejawy autonomii. Cudze się gwałci. W imię wartości religijnych, narodowych, kulturowej tradycji z "naszymi kobietami" mężczyźni robią rzeczy urągające ludzkiej godności.

Warto tu podkreślić, że zagrożeniem dla praw kobiet nie jest religia jako taka, lecz religia podporządkowana polityce. Zwłaszcza religia uwikłana w nacjonalizm. Bóg nie ma tu nic do rzeczy. Wiedzą to katoliczki, muzułmanki, protestantki, żydówki, ateistki i agnostyczki. Gdy podważa się zasadę rozdziału instytucji państwowych i religijnych, gdy prawa grupy stawia się ponad prawami jednostki, kobiety są szczególnie zagrożone.

Podczas kongresu raz po raz przewijał się temat praw reprodukcyjnych. Helena Łuczywo w filmie otwierającym kongres mówiła, że jest przeciw obecnemu prawu antyaborcyjnemu. Maria Janion i Izabela Jaruga-Nowacka przypomniały, że wprowadzono je z pominięciem zasad demokracji. Olga Krzyżanowska apelowała do mężczyzn, by zostawili te sprawy nam, kobietom.

Cieszę się, że te słowa padły. Nie uciekniemy przed tym tematem. Możemy mieć rozmaite poglądy na temat aborcji - ale jest faktem niezaprzeczalnym, że obecne restrykcyjne prawo, zakaz ingerujący w najintymniejszą sferę życia, przyczynia się do wielu ludzkich dramatów. Polscy fundamentaliści mają wobec nas dalsze plany - dążą przecież do zakazu in vitro. W imię swoich przekonań politycznych i religijnych chcą milionom ludzi odebrać prawo do starania się o upragnione dziecko.

Jak mówiła wczoraj prof. Janion, polska wspólnota narodowa to w wymiarze symbolicznym męska wspólnota uświęcona przez pewien uwznioślony obraz kobiety - matki panów braci. Nie dla niej nowoczesna medycyna. Nie dla niej prawo wyboru. Ona jest świętością obdarzoną prawem do cierpienia.

Jesteśmy zakładniczkami tych wspólnotowych fantazji. Politycznych i religijnych. Istnieje w tych wizjach naród i kobieta jako symbol, narodowa świętość. Nie istniejemy natomiast my: realne kobiety, obywatelki, podmioty praw. Ten kongres odbywa się po to, by nas urealnić.

1 comment:

Ba Ba said...

Kamienie:
1. Samozatrudnienie to często nie wybór ale konieczność - temat nam znany dogłębnie ( kobiet dojrzałych nie zatrudniają bo psują wizerunek i słabo kręcą , młode za to na abarot ale zusy , srusy lepiej gdy same płacą )
2.W moim obszarze zawodowym (rzec można budownictwo ) nic mnie tak nie wk.....ia jak protekcjonalizm mężczyzn , który zaczyna się już przy przedstawianiu uczestników powiedzmy rady technicznej :to pan inżynier ...., pan inżynier.... a to nasza pani Basia
Gdy zabieram głos widzę w twarzach lekkie zniecierpliwienie i powoli zasuwającą sie trzecią powiekę , przebijam się i co zdziwienie maluję sie na obliczach - ma rację ? no przecież odrzau to wiedziałem
3.Dyskryminacja płci jest tak powszechna ,że niedostrzegalna . To ewidentna prawda i odnosi sie do wszystkich zjawisk społecznych w przypadkach jaskrawych to tz. znieczulica.
4.Prawa grupy nad prawami jednostki - samo zło

Matka Teresa mawiała gdy pytali ją jak ona może pomóc takiej masie potrzebujących - to proste ja zawsze pomagam jednemu człowiekowi.

no cóż to byłoby na tyle
pa BaBa