Saturday, April 4, 2009

...skrzydełka...

Kiedy zobaczyłam klepsydrę na płocie sąsiadów, nie miałam wątpliwości. Kto inny mógłby odejść, jak nie ta starsza pani, którą przez kilkadziesiąt lat śledziłam wzrokiem zza szyb okien? Dziwiło mnie, że tak "odżyła" po śmierci męża; to on prowadził ją pod rękę, wyglądała na bardzo schorowaną, traciła wzrok... I nagle, wiele lat temu, inna klepsydra oznajmiła sąsiadom, że ten starszy, ale jakże dziarski Pan, zmarł... I nagle objawiła się nam Ona; dreptająca małymi, szybkimi kroczkami, zawsze w drepczącym biegu, z nieznanym nam celem, który wyczuwało się w jej zdecydowanych ruchach. Kiedy widziałam, jak nie zwalniając tempa "przebiega" przez ulicę, bałam się, że potrąci ją jakiś samochód. W jej dreptaniu była jakaś dziwna determinacja, jakby wchodziła na wąską kładkę nad strumieniem, na której nie można zawrócić; jedyne, co można zrobić, to jak najszybciej ją pokonać. Lubiłam tę starszą panią, witałam się z nią, choć mnie nie rozpoznawała, uśmiechałam się do niej przez szybę... stanowiła cząstkę mojego życia.
Dwa lata temu zniknęła... oddano ją do przechowalni ludzi starych... podobno wyczekiwała śmierci... życie ją nudziło... nie miała z kim rozmawiać, nie mogła już czytać, nie widziała obcego sobie świata w telewizorze... miała 98 lat.
Nawet nie wiem jak miała na imię.

1 comment:

Anonymous said...

Zdecydowanie ją zapamiętam jaką najszybciej dreptającą staruszkę jaką znałem. To już 2 lata jej nie ma... Alez to szybko leci.